Relacja Japonia 2023

Japonia. Dzień 1, Tokio-Hiratsuka Beach, 62km
Podróż z domu do Japonii trwała prawie dobę. Dojazd na lotnisko w Pradze, przelot do Helsinek, 4 godziny oczekiwania na kolejny lot i ponad 13 godzin lotu z Finlandii do Japonii. Fińskie linie lotnicze nie latają nad terytorium rosji, więc przelot do Tokio był dalszy i dłuższy. Trasa przelotu prowadziła nad Spitsbergenem, Biegunem Północnym oraz Cieśniną Beringa tuż przy Alasce. Na koniec lotu każdy pasażer nawet dostaje certyfikat przelotu nad Biegunem. Być może Finowie obawiają się o swoje samoloty pasażerskie, więc przez „wielką” rosję nie latają… Samolot wylądował przed czternastą, po wszystkich kontrolach, odbiorze bagażu i złożeniu roweru po 15:30 wyruszyłem z lotniska Haneda w moją japońską podróż. W paszporcie zamiast pieczątki dostałem naklejkę, więc Japonia jest możliwość moim 75 odwiedzonym krajem świata. Jednak dopiero piątym w Azji. Całe popołudnie starałem się wyjechać z aglomeracji Tokio kierując się na południe w stronę oceanu. Drogą numer 1 z jechałem do miasta Fujisawa i dalej do Prefektury Kanagawa. Tylko na początku wyprawy mam okazję jechać wzdłuż plaż, potem będą już tylko góry. Początek jazdy mało ciekawy i uciążliwy. Spory ruch uliczny, korki, wiele skrzyżowań i dziesiątki minut straconego czasu na światłach. Do 21:00 udało mi się wykręcić ponad 61 km. Nocleg przy plaży obok centrum sportów.

Japonia, #2, Hiratsuka Beach – Fuji Subashiri Road, 91km
Jasno robi się już po 4:00 rano, ciemno około 19:00. Wolałbym opóźnić wstawanie o dwie godziny i jechać dwie godziny dłużej wieczorem. Wstałem o 5:00, więc i tak miałem długi dzień przed sobą. Drugi gorący dzień, po wyjściu z lotniska i dziś w najcieplejszym momencie dnia 29°C. Po 20 płaskich kilometrach wzdłuż plaż rozpocząłem podjazd do Jeziora Ashi i przełęczy Otome Pass. Tylko 800 metrów n.p.m. jednak z poziomu morza i z wieloma stromymi i krętymi odcinkami. Górujący nad jeziorem szczyt to pozostałości po wulkanie Halinę, a samo jezioro wypełniło część krateru. Podjazd do jeziora zajął mi sporo czasu, wiedziałem, że na jutro zapowiadane są opady, więc pierwszy z podjazdów pod Fuji, musiałem zrobić dziś. Z przełęczy zjechałem do miasta Gotenba, tutaj godzina przerwy i ponowny podjazd na drogę pod wulkanem Fuji. Sztywno i stromo od samego dołu. Główny odcinek drogi Subashiri Road to 11,5km i ponad 1100 metrów przewyższenia. Maksymalne nachylenia wynoszą 12%, na zakrętach nawet więcej. Z wieloma przerwami, odpoczynkami i kilkoma spacerami z rowerem na najbardziej stromych etapach po zmroku dotarłem do końca drogi. Nie miałem już sił zjeżdżać, więc na noc zostałem pod Fuji. Nocleg bez namiotu na prawie 2000 metrów, pod daszkiem. Pod koniec dnia na drodze spotkałem borsuka, na początku myślałem, że to rosomak. Niezbyt płochliwy osobnik, dał się podejść na kilkanaście metrów i obfotografować z każdej strony. Kilka razy tylko na mnie spojrzał, a kiedy skończyło mu się jedzenie spokojnie poszedł w las. 91 km i ponad 3000 metrów na podjazdach drugiego dnia wyprawy.

Japonia, #3, Fuji Subashiri Road – Fujisan Skyline, 60km
Poranek na prawie 2000 metrów bardzo wietrzny, ale ciepły. Wstałem przed 5:00, podjechałem na górny parking do wysokości pełnych 2000 metrów n.p.m. i zjechałem do Gotenba. Hamulce na zjeździe mocno popracowały. Od wczesnych godzin porannych otwarte są małe sklepy Lawson, 7eleven i FamilyMarkt. Wszystkie podobne, ale Lawson jest wifi. Przed szóstą mogłem więc liczyć na kawę i śniadanie. Z Gotenba zacząłem kolejny podjazd powyżej 2000 metrów, tym razem drogą Fujisan Skyline do piątej stacji Omote Fujinomiy na około 2370 metrów n.p.m. Po wczorajszych wspinaczkach nie bardzo miałem ochotę na kolejne podjazdy. W Gotembe są dwie bazy wojskowe, amerykańska i japońska, żołnierze zrobili sobie dziś głośne ćwiczenia ze strzelania… Wiedziałem, że początek wyprawy w Japonii będzie najbardziej wymagający. Poranek pochmurny, ale ciepły. O 8:00 na 1000 metrów przyjemne 16°C. Droga na drugi kolejny cel wyprawy już nie tak stroma. Jechałem wolno ale systematycznie przed siebie. Według planu miałem zrobić 27km i 1700 metrów w górę. Od południa zaczęła się psuć pogoda i coraz częściej popadywało. Z przerwami na deszcz udało mi się dojechać na 1900 metrów, a do celu zabrakło mi zaledwie 5km. Zjechałem 5km i 300 metrów w pionie w dół i schowałem się przed ulewą koło jedynego zadaszonego budynku na całej trasie, przy toalecie… Przemoknięty zastanawiałem się nad dalszym planem. Straciłem parę godzin i wiele kilometrów. Tak, jak się spodziewałem, padać przestało równo z zachodem słońca. Chmury zaczęły się przecierać, a ja ruszyłem ponownie w górę. Do końca drogi na prawie 2400 metrów n.p.m. dojechałem przed 20:00. Mój drugi podjazd w Japonii i drugi raz po zmroku. Nocleg drugi raz u celu wyprawy na 2000 metrów, ale tym razem w namiocie.

Japonia, #4, Fujisan Skyline – Narusawa, 148,5km
Trzeci i ostatni z trzech najwyższych podjazdów pod Wulkan Fuji zdobyty.
24km ciągłego podjazdu drogą Fuji Subaru Line na wysokość ponad 2305 metrów n.p.m. Piszę ponad, ponieważ wjechałem jeszcze wyżej na punkt widokowy powyżej końca drogi. Poranek mokry, o 4:30 jeszcze coś tam padało na namiot. Wstałem o 5:00, zrobiłem rundę wokół parkingu i zacząłem zjazd. Na 2400 metrów 10°C. Na zjeździe zaczęło padać od spodu, spod kół, więc znów obciążałem hamulce. Na dole w końcu zaczęło się rozpogadzać i mogłem zacząć suszenie. Śniadanie dopiero po 40km w markecie 7/11. Wczoraj czekając na koniec opadów zjadłem cały prowiant. Od 8:00 rano wysokości 500 metrów n.pm. początek Wulkan Fuji. Po drodze miałem kilka dłuższych przerw na odpoczynek połączony z dosuszaniem butów, namiotu i ciuchów. Wjazd na Fuji Subaru Line płatny, także dla rowerzystów, 200 jenów od osoby. Już przed wjazdem na drogę mijałem dziesiątki kolarek i kolarzy zmierzających w obu kierunkach. Droga typu im wyżej tym łatwiej, zaczynając nachylenia rzędu 8%, w środkowej części 5%, a ostatnie 2 kilometry prawie płaskie. Północny i zachodni to względnie łatwe podjazdy, najbardziej wymagający i najbardziej stromy był podjazd wschodni, Subashiri Road. Na drodze Fuji Subaru Line co kilka kilometrów parking, toaleta i miejsce żeby się schować przed ewentualnym deszczem, na wcześniejszych podjazdach brakowało tego. Na końcu podjazdu Fuji Line Subaru świątynia, sklepy, restauracje i punkty widokowe. Sporo aur, autobusów i mnóstwo kolarzy szosowych. Piękny widok na szczyt Fuji, jak i morze chmur poniżej. Na zjeździe przyszła chmura i momentalnie zrobiło się zimno. Musiałem ubrać wszystko co miałem. Czego nie zrobiłem wczoraj, wykręciłem dziś. 148km to zdaje się będzie kilometrowy rekord wyprawy. Dwa zjazdy jednego dnia, łatwy podjazd i od razu świetny dzienny wynik. Nocleg w namiocie na parkingu przy parku miejskim w miasteczku Narusawa.

Japonia, #5, Narusawa – Fujikawa, 136km
Ze zdobycia dwóch podjazdów powyżej 2000 metrów nici. Chatka Ryomata Hut i przełęcz Kitazawa Pass tymczasowo niemożliwe do wjazdu od południa. Dojechać można tylko do tunelu na wysokość około 900 metrów n.p.m. tuż przy elektrowni wodnej. Dalej tunel zamknięty i przejazdu brak. Pierwsze dwa cele w Alpach japońskich i już falstart 🤦 Być może jeszcze uda się zaatakować od północy, ale to kolejny stracony czas i wiele kilometrów do nadrobienia. Jedyne z czego mogę dziś być zadowolony to dystans. Dzień zapowiadał się ciekawie. Najpierw jazda wzdłuż jeziora Motosu Lake, potem zjazd na zaledwie 200 metrów n.p.m. z licznymi serpentynami i tunelami. Jeden z tuneli został wydrążony spiralnie, prawie pełny zakręt, okrąg. W dolinie przed podjazdem zrobiłem zakupy i ruszyłem w górę. Na całej trasie w górę mój ulubiony typ podjazdu. Długi, niezbyt stromy, w głębokiej dolinie. Kilometry dość szybko rosły, a sam podjazd był znacznie łatwiejszy od tym pod Fuji. Niestety zamknięty tunel był barierą nie do pokonania i musiałem zawrócić. Podobnie jak podjazdy powyżej 2k metrów tak i droga Mianami Alps Road pozostają przeze mnie nie zdobyte. Na zjeździe udało mi się dostrzec kilka małp, nie łatwo było im ustrzelić dobre zdjęcie. W Minobu w niedzielę otwarty był supermarket, więc korzystając z wolnego czasu pokręciłem się trochę po alejkach patrząc na asortyment i porównując ceny. Po zjedzeniu obiadu i wyjściu z marketu miałem jeszcze godzinę do zachodu słońca. Udało mi się jeszcze podjechać do miasta Fujikawa, gdzie dość szybko znalazłem miejsce na spanie w namiocie.

Japonia, #6, Fujikawa – Nirasaki, 134km
Poranek bardzo ciepły, pochmurny. Całe miasto jeszcze spało do 7:00, niewielki ruch na ulicach w poniedziałek. Po przejechaniu aglomeracji Chūō-Kōfu-Yamanashi mogłem rozpocząć kolejny podjazd na przełęcz. Odarumi Pass ma ponad 2300 metrów n.p.m. O 9:00 słońce wzięło górę na chmurami i zrobiło się upalnie. Początek podjazdu dość stromy, koło 8-10%. Za zaporą wodną na około 1500 metrów n.p.m. znów się okazało, że droga jest zamknięta. Tym razem jednak to tylko szlaban, a nie zagrodzony tunel. O mały włos skończyło by się jak wczoraj i powrotem w dół. Pytałem przechodzących Japończyków o powód zamkniętej drogi, odpowiadali że przez sezon zimowy i śnieg. Droga ponownie ma zostać otwarta pierwszego czerwca. Myślę, że pozostałe wysokie drogi i przełęcze w Alpach japońskich także będą otwarte od czerwca. Śniegu do wysokości 3000 metrów n.p.m. już nie ma. Za przykładem japońskich turystów przeskoczyłem szlaban z rowerem i pojechałem w kierunku przełęczy. Od szlabanu to 15 kilometrów i jakieś 850 metrów w górę. Po kilku kilometrach na zamkniętej drodze byłem już zupełnie sam. Cisza, zagłuszona śpiewem ptaków i kilka saren wzdłuż drogi. Im byłem wyżej, tym ponownie przybywało ciemnych chmur i groziło deszczem. Na przełęczy byłem po 15:00, kilka zdjęć i szybki zjazd w dół. Wysoka jak na Alpy japońskie przełęcz zdobyta. Pod koniec podjazdu kilka krótkich serpentyn. Asfalt na całej trasie dość zniszczony i wyboisty jak na ogólnie bardzo dobre jakości dróg. Po dwóch godzinach ponownie byłem w dolinie na około 250 metrach n.p.m. Z przerwami na deszcz przejechałem jeszcze raz całą aglomerację Chūō-Kōfu-Yamanashi aż do miasteczka Nirasaki. Na jutro zapowiadane są całodzienne opady, więc to dobry dzień na odpoczynek od jazdy. Ostatnie sześć dni były dość wymagające pod względem kondycyjnym. Mięśnie i głowa potrzebują odmiany. Nocleg w hostelu. Prysznic, pranie, łóżko.

Japonia, #7, Nirasaki, 0km
Zgodnie z zapowiedziami od nocy przez większość dnia mocno padało. To idealny dzień na odpoczynek od jazdy i regenerację mięśni. Hostel bezobsługowy, checkin i checkout za pomoc tabletu i systemu kodów. W południe tylko ktoś z pracowników przyszedł na godzinę posprzątać. W hostelu tylko kilka osób, głównie sami Japończycy, jedna Niemka i ja. Tylko jeden z nich wyrażał zainteresowanie rozmową. Reszta bardzo skryta i zamknięta w świecie smartfonów. Prawie cały dzień nic nie robienia, a już na pewno nie jazdy na rowerze. Kiedy przestało na chwilę padać wybrałem się tylko do okolicznego supermarketu i na spacer na okoliczne wzgórze. Na wzgórzu stoi ogromny posąg Kannon obserwującej całą dolinę. Wolny dzień szybko zleciał, udało się zrobić pranie, przesmarować napęd. Za niedługo czeka mnie wymiana klocków hamulcowych, przednie już mocno piszczą. Od jutra ciąg dalszy zdobywania przełęczy Alp japońskich.

Japonia, #8, Nirasaki – Tateshina Skyline, 122km
Poranek chłodny, słoneczny, wietrzny. Ogólnie potem cały dzień niezbyt ciepły. Najchłodniejszy od początku mojego pobytu tutaj. Do kolejnego celu miałem 70 km, głównie podjazdu. Najpierw wjazd z 200 metrów na przełęcz 1375 metrów n.p.m., następnie zjazd na 950 metrów i ponowny podjazd na 2127 metrów n.p.m. Łącznie ponad 2200 metrów przewyższenia w górę. Plus jeszcze niespodziewany podjazd na koniec dnia z powodu zmiany trasy. Na jednym z punktów widokowych udało mi się dotrzeć Fuji z daleka i dwa inne cele wyprawy, które jeszcze przede mną. Alpy japońskie wcale nie są bardzo rozległym pasmem górskim. Po jednodniowym odpoczynku mięśnie od razu lepiej pracują, bez wysiłkowe podjazdy. Na drodze numer 141 na przełęczy bez nazwy, w wiosce Minamimaki na wysokości 1375 metrów znajduje się najwyżej położona stacja oraz linia kolejowa w Japonii. Do przełęczy Mugikusatoge Pass na 2127 metrów n.p.m. wdrapałem się po 15:00 mając w nogach ponad 70km. Stąd, leśną drogę chciałem przedostać się do kolejnej przełęczy na Ogawara Pass. Jednak droga okazała się leśną ścieżka ścieżką i musiałem zjechać w dół i rozpocząć ponowny podjazd z miasta Saku, z około 700 metrów n.p.m. W Saku obiad, zakupy i odpoczynek. Przed zmrokiem ponownie wjechałem na ponad 1000 metrów n.p.m. Do przełęczy pozostało jakieś 15km. Nocleg w namiocie na parkingu przy drodze, 15km do przełęczy Ogawara Pass. Ogólnie udany dzień, mogłem też nacieszyć oczy fajnymi widokami.

Japonia, #9, Tateshina Skyline – Inu, 123km
Po porannym wjeździe na przełęcz Ogawara Pass na niespełna 2100 metrów n.p.m. dalsza część dnia była już bardziej lajtowa. Podczas zjazdu z przełęczy minąłem spory ośrodek narciarski Tateshina. W mieście Chino na 800 metrach n.p.m. zakupy i odpoczynek. Potem wjazd na przełęcz Tsuetsuki Pass na niecałe 1300 metrów i to było na tyle z dzisiejszych podjazdów. W miasteczku Takato zwiedziłem ruiny zamku. Po sezonie kwitnących wiśni wstęp miałem za darmo.
Ponowna próba podjazdu na przełęcz Kitazawa Pass niestety nieudana. Próbowałem z południa to zatrzymał mnie tunel, dziś od jadąc od strony północnej, dowiedziałem się od strażnika, że na drodze można poruszać tylko pieszo lub autobusem. Pewnie jakoś rano mógłbym ominąć szlaban i podjechać w dwie godzinki. Ale aż bardzo nie zależy mi na mało znanej japońskiej przełęczy, żeby łamać tutejsze przepisy. Z dolinki Todai, z punktu informacyjnego i pętli autobusowej zawróciłem z powrotem do Takato i nawet udało mi się dojechać do miasta Ina. Przed wieczorem zawitałem do Mcd na kawę, lody i wifi. Nocleg w namiocie na parkingu parku miejskiego. Przez zamkniętą drogę od południa na Kitazawa Pass, od kilku dni trochę improwizuję z trasą wyprawy. W sumie wczoraj mogłem z doliny Chikuma i miasta Saku najpierw podjechać na wulkan Ougatou. Po najwyższej drodze Japonii, Norikura Road podjadę na Ougatou, na Tateyama Alpen Road nawet nie mam co jechać, bezwzględnie niedostępna dla rowerzystów z wyjątkiem jednych zawodów w roku. Tam też tylko pieszo lub autobusem. W sumie do najbliższych celów wyprawy wokół ma około dzień jazdy rowerem.

Japonia, #10, Inu – Mitake RS, 132km
Od rana pochmurnie, ale bez opadów. Na początek podjazd na około 1200 metrów n.p.m. Na trasie z miasta Ina do Kiso kilka tuneli, w tym najdłuższy jaki przejechałem w Japonii na rowerze, Gonbei Tunel o długości prawie 4500 metrów. Łącznie w tunelach przejechałem dziś jakieś 10km z całości trasy. Znów zauważyłem kilka grupek małpek, ale jak tylko się zbliżyłem to uciekały. Na podjeździe do ośrodka narciarskiego Ontake 2240 po obu stronach drogi stoi wiele kamiennych monumentów. Wyznawcy stawiający posągi wieżą, że powrócą po śmierci i zamieszkają w kamiennych pomnikach. Takich kamieni i świątyń w okolicy Wulkau Ontake jest około 20.000. Z gęstymi ciemnymi lasami, potworną ciszą, pochmurną pogodą i cmentarnymi kamieniami podjazd był dość przygnębiający. W głowie miałem też myśl o Grzegorzu zdobywającym wulkany, którego Góra Ontake zabrała kilka miesięcy temu… Podjazd dość trudny, zwłaszcza pod koniec procenty nachylenia rosną. Im byłem wyżej, tym pogoda coraz bardziej niesprzyjająca. Na dwóch tysiącach tylko kilka stopni, wiatr i mżawka. Widoków żadnych. Szybkie kilka zdjęć na 2180-2200 metrów n.p.m. i zjazd w dół. Wyżej na 2240 metrów wjeżdża tylko wyciąg. Na zjazd ubrałem co miałem, na szczęście nie rozpadało się i na dole wciąż byłem suchy. Musiałem zjechać do Kisofukushima po zakupy i wrócić z powrotem do wcześniej upatrzonego miejsca na spanie. Dodatkowe 10km. Nocleg w namiocie na stacji drogowej Mitake. Sporo Japończyków śpiących w samochodach. Automaty z napojami, schronienie przed deszczem, toalety, wifi. Dziwne, że wcześniej nie zauważyłem tych stacji drogowych. To taki przyjazny kierowcom odpowiednik naszego MOP.

Japonia, #11, Mitake RS – Takayama, 112km
Noc spokojna, a poranek pogodny i ciepły, 12°C na 800 metrów n.p.m. Pod Wulkan Ontake miałem podjechać cztery razy, czterema różnymi drogami. Dwie z nich są asfaltowe, a dwie to strome dojazdy do górnych stacji wyciągów narciarskich. Wczorajszy podjazd do stacji Ontake 2240 zmęczył mnie na tyle, że dziś wjechałem tylko na wysokość powyżej 2000 metrów n.p.m. przy północnej stacji narciarskiej. Końcowy odcinek drogi prowadził lasem i częściowo nartostradą aż do wysokiej wieży telekomunikacyjnej. Może i mało ważny wjazd ale kolejne 2000 metrów w Japonii zaliczone. Z 19 podjazdów na 2k już mi się kilka wykruszyło, więc do końca wyprawy chciałbym zdobyć już wszystkie zaplanowane. Potem już tylko zjechałem do miasta Takayama i zbierałem siły przed podjazdami na Norikura Skyline Road. Dwa podjazdy z dwóch różnych stron to dwa najważniejsze cele tej wyprawy. Norikura Skyline Road to najwyższej położona asfaltowa droga w Japonii.
Na zjeździe ponownie kilka tuneli, także powyżej 2000 metrów długości. Pogoda dziś dopisała, jednak w kolejnych dniach duża zmienność i więcej opadów. Wkrótce w Japonii zaczyna się pora deszczowa, mam nadzieję, że nie przyjdzie wraz z początkiem czerwca. W Takayama odpocząłem kilka godzin, podwieczorek w Mcd i klasycznie czyli kawa, lody i wi-fi. W mieście miła odmiana, ludzie w większości na ulicach bez maseczek, w końcu można widzieć ich twarze, emocje, uśmiechy. Jakby więcej turystów, a w samym mieście sporo zabytków, świątyń i muzeów z czasów kiedy władze sprawowali szoguni.
Takayama to już prefektura Gifu, więc może stąd ta zmiana w luźniejszym podejściu do maseczek. Szczyt Norikura podobnie jak Ontake ma powyżej 3000 metrów n.p.m. i dobrze go było dziś widać spod Ontake. Nocleg w namiocie przy szkole na około 750 metrów n.p.m.

Japonia, #12, Takayama – Matsumoto, 106km
Dzień zamkniętych dróg i szlabanów nie do przejścia i niezdobytych celów podróży. Rano z około 700 metrów n.p.m. wspiąłem się do około 1800 metrów i musiałem zawrócić. Po drodze dwa szlabany, a dalej przebudowa drogi i brak możliwości przejazdu, ogromna wyrwa w drodze. Ruszyłem w dół aby spróbować zdobyć Norikure od strony Matsumoto. Japończycy tym razem się nie popisali. Od Hirayu odcięli rowerzystom wszystkie możliwości przejazdu. Norikura zamknięta, przełęcz Abu Pass zamknięta, a płatny Abu Tunel pod Abu Pass jako droga ekspresowa oczywiście z zakazem dla rowerów.
Pozostało mi wracać do Tateyama lub złapać stopa i przejechać autem przez tunel. Pracownik obsługujący bramki opłat do tunelu wskazał mi tylko miejsce w którym mogłem próbować łapać stopa. Postałem może 20 minut i zrezygnowany ruszyłem jeszcze raz w kierunku Abu Pass. W czasach maseczek, czasów po covid i z tymi małymi japońskimi autkami, w niedzielę bez szans na złapanie czegokolwiek. Sporo straconego czasu i sił na dodatkowe podjazdy. 100km i około 2000 metrów przewyższenia w górę dziennie to tak w sam raz na jeden dzień. Większe dystanse i przewyższenia w codziennej jeździe wyprawowej z sakwami po górach mocno obciążają mięśnie. Pod zamkniętą bramą przepchnąłem rower i sakwy, sam przeszedłem za słupkiem i zacząłem podjazd do Abu Pass. Od szlabanu do przełęczy 6km i 400 metrów w górę. Zastanawiałem się czemu ta droga wciąż jest zamknięta… Pod przełęczą było kilka koparek i poprawiona została jedna skarpa z której sypały się kamienie. Poza tym większych utrudnień na drodze nie było. Przełęcz Abu Pass była na liście celów wyprawy, jednak ma zaledwie 1792 metry n.p.m. Z przełęczy Abu Pass piękny widok na szczyt Norikura. Z drugiej strony stromy i kręty zjazd na wysokość 1400 metrów n.p.m. Potem znów kilka tuneli i odcinki ze zwiększoną ilością małp na drodze. Zanim zacząłem ponowny podjazd na Norikure od strony północno wschodniej wstąpiłem do restauracji na obiad. W menu nie było zbyt wielu pozycji, zamówiłem ryż z wieprzowiną, zupę i do tego japońskie piwo. 1500 jenów to dość drogo. Dużo taniej wychodzi kupować gotowe dania w sklepach typu Lawson, 7/11 czy supermarketach i odgrzać sobie na miejscu. Kolejną próbę pod Norikura Road zacząłem od strony miasta Matsumoto z wysokości około 1000 metrów n.p.m. Pogoda wymarzona na wjazd na Norikura Road na ponad 2700 metrów n.p.m. Od jutra z pogodą będzie tylko gorzej… I ponownie dojazd tylko do około 1800 metrów n.p.m. Przy opuszczonym hotelu Sanbondaki kolejny szlaban z zakazem wjazdu, na szlabanie jeszcze dodatkowe tabliczki z zakazem dla rowerów, których nie dało się nie zauważyć. Potem dowiedziałem się, że droga będzie otwarta dopiero w sierpniu. Przygotowując się do wyprawy byłem na stronie parku i o żadnych remontach czy ograniczeniach dla rowerzystów nie było nic napisane. Niestety najwyższa droga Japonii – Norikura nie dla mnie. Było już po 17:00, więc zacząłem długi zjazd w kierunku miasta Matsumoto. Przez chwilę zaczęło kropić, znów sporą część trasy w tunelach. Na nocleg zatrzymałem się tuż przed Matsumoto. Japoński MOP i masa wygód. Dla mnie najważniejsze było schronienie przed deszczem. Ale skorzystać mogłem jeszcze z toalety, wifi, maszyn z napojami których w całej Japonii jest mnóstwo, miałem też dostęp do prądu. W nocy zaczęło mocno padać i zapowiada się, że długo nie przestanie. Dobrze, że na noc nie zostałem wyżej…

Japonia, #13, Matsumoto, 0km
Od nocy ulewny deszcz i nie ruszyłem się z miejsca. Dobrze, że w pobliżu była restauracja, kawiarnia, maszyny z napojami i nie zmokłem w nocy. Dobrze jest wykorzystywać deszczowe dni na odpoczynek, a w pogodne pokonywać góry. Popołudniu przeniosłem się do hostelu na nocleg. 3000 jenów czyli 90 zł to tutaj jedna z tańszych opcji, chociaż widziałem tańsze oferty hosteli. Jak zwykle prysznic, pranie, suszenie. Przez zachodem słońca udałem się do centrum Matsumoto zobaczyć zamek. To jeden z pięciu oryginalne zachowanych zamków z okresu japońskiego średniowiecza. Wysoki, czarny, otoczony fosą, dobrze widoczny z każdej strony. Wieczorem pewien Japończyk w hostelu tłumaczył z jakiego powodu tutaj wciąż chodzi się w maseczkach. Powodów jest kilka. Główny to ochrona swojego zdrowia w celu zachowania ciągłości pracy, przyzwyczajenia pocovidowe, wiosenny sezon na alergie związane z pyleniem roślin, Japończycy są bardzo uczuleni. Podobno czasem z pustyni w Chinach wieje mocny wiatr przenosząc nad Japonię drobinki piasku.

Japonia, #14, Matsumoto – Jizu Pass, 125km
Wypogodziło się i według prognoz, które tutaj naprawdę się sprawdzają, tak ma być kolejne dwa dni. Z ciepłego łóżka w hostelu trudniej się wstaje niż ze śpiworka w namiocie. Zajechałem jeszcze raz pod zamek Matsumoto na poranne zdjęcie. Z Matsumoto ruszyłem w górę w kierunku kolejnego celu. Najpierw wjazd na przełęcz Tobira Pass na ponad 1700 metrów n.p.m., a potem jeszcze wyżej na 2000 metrów do szczytu Mount Ougatou. Na długim stołowym szczycie znajduje się spory hotel i sporo wież telekomunikacyjnych. Ostatnie dwa kilometry to zmiana nawierzchni z asfaltowej na kamienisto-szutrową. Przyzwyczaiłem się do tych dobrych japońskich asfaltów. Na płaskowyżu Utsukushigahara jest ogromne pastwisko z najszczęśliwszymi krowami w Japonii. Spory ruch, bo do schroniska na 1950 metrów n.p.m. dojeżdżają auta i autobusy. Z Góry Ougatou zjechałem na mniej niż 500 metrów n.p.m. w mieście Tomi. Po odpoczynku i zakupach kolejny podjazd pod przełęcz. Do Jizu Pass na 1731 metrów n.p.m. dojechałem równo ze zmrokiem. Na przełęczy hotel, toalety, wifi, sporo miejsc do schronienia przed deszczem, maszyny z zimnymi i gorącymi napojami. Nocleg w namiocie.

Japonia, #15, Jizu Pass – Ichinose Ski Area, 103km
W nocy na przełęczy spadł krótki deszcz, musiałem wstać i założyć tropik. Rano dość chłodno. Od 5:00 biegacze japońscy z ośrodka sportowego na przełęczy robili poranny rozruch, a ja rozpocząłem wjazd na 2061 metrów do miejsca Ikenodaira Information Center. To taka droga skrót do przełęczy Kuruzamaka Pass na 1973 metry n.p.m. Poranek spędzony dość wysoko. Z przełęczy częściowo szutrowy zjazd na 800 metrów i dojazd do miasta Kusatsu. Chciałem tutaj zatrzymać się na godzinę, odpocząć, wejść do restauracji, ale na niebie zaczęło się robić brzydko i wolałem podgonić kilometry. Do południa miałem już ponad 60km w nogach. Cześć drogi w okolicach 2000 metrów n.p.m. w okolicy Wulkanu Mount Shirane i Jeziora kraterowego Yugama z licznymi obostrzeniami i zakazami. I tak jestem w szoku, że sama droga jest otwarta. Po wybuchu pary i gazów z wulkanu kilka lat temu wprowadzono ograniczenia w zwiedzaniu okolic jeziora Yugama. Obszar wciąż jest czynny geologicznie. Wokół wulkanu, gorące źródła, para wodna, zapach siarki. Jezioro Yugama ma stałe 18°C i jest jednym z najbardziej zakwaszonych jezior na Świecie. Podobno ma niebiesko, zielono, turkusową barwę, ale niestety nie było mi tego zobaczyć. Z drogi na wzgórze z którego widać jezioro tylko 300 metrów, ale wokół same zakazy. Dalej wjechałem na przełęcz Yamada Pass także powyżej 2000 metrów n.p.m. Droga krajowa numer 292 to najpiękniejsza górska droga i zarazem najwyższa droga ciągła w Japonii. Najwyższy punkt drogi ma aż 2172 metry n.p.m. Z przełęczy Shani Pass dosłownie kilometr od najwyższego punktu można dojechać jeszcze wyżej na szczyt Mount Yokote na 2307 metrów n.p.m. Na trasie mnóstwo ośrodków narciarskich i tras pieszych. Widać, że Japończycy w tych okolicach wypoczywają aktywnie latem i zimą. Pod koniec dnia wjechałem jeszcze na przełęcz Kasatake Pass na 1903 metry n.p.m. Potem musiałem szukać wody, bo droga trochę jak pustkowie. Niby sporo hoteli i restauracji ale wszystko pozamykane w okresie letnim. Przejechałem dwa ośrodki narciarskie i dopiero w Ichinose znalazłem maszyny z napojami. Jak się okazało w niezłym miejscu na nocleg. W pomieszczeniu przystanku autobusowego w miasteczku narciarskim Ichinose na 1650 metrów n.p.m. W środku miałem +18°C, WC, maszyny z piciem, gniazdko elektryczne. Tylko wifi zrywało połączenie z najbliższego hotelu. Rano na zewnątrz tylko +9°C. Królewski etap wyprawy można powiedzieć. Kilka podjazdów na 2000 metrów n.p.m., kilka niższych, dzienne przewyższenie powyżej 2500 metrów w górę i dystans powyżej 100km.

Japonia, #16, Ichinose – Itoigawa, 130km
Wieczorem specjalnie zostałem wysoko, bo rano myślałem jeszcze nad zdobyciem dwóch podjazdów powyżej 2000 metrów n.p.m. Dojazdy do górnych stacji wyciągów okazały się jednak zbyt strome, a nawierzchnia tragiczna, więc odpuściłem. W sumie wszystkie główne cele wyprawy już za mną, a do końca wyprawy mam jeszcze 12 dni. Co tu robić?… Z okazji dnia dziecka z gór ruszyłem nad morze… Do nadmorskiego miasta Jōetsu z Nakano tylko 45km, mięśnie mam zmęczone, jutro ma padać, więc można zaplanować dłuższy wypoczynek. 80km zrobiłem do 10:00 rano. Głównie w dół z niewielkim podjazdem za Liyama na 600 metrów n.p.m. W mieście Jōestu objechałem dookoła zamek Takada, równie okazały jak w Matsumoto. Potem zajechałem nad Morze Japońskie i w ten sposób przejechałem Japonię w szerz. Patrząc w otchłań wody zdałem sobie sprawę, że 700km dalej leży Korea Północna i rosja, niezbyt przyjaźni sąsiedzi dla Japonii. Kolejne kilkadziesiąt kilometrów przejechałem wzdłuż morza, częściowo szlakiem rowerowo – pieszym o nazwie Kubiki. Wydaję mi się, że szlak powstał po starej linii kolejowej, wzdłuż drogi mnóstwo tuneli, jak z resztą w całych Alpach japońskich. Nocleg w namiocie na parkingu rowerowym na końcu szlaku Kubiki tuż przez miastem Itoigawa.

Japonia, #17, Itoigawa, 0km
Dzień odpoczynku na morzem. Deszczowo. Prognozy pogody w Japonii są nad wyraz dokładne. Lało prawie cały dzień z godzinną przerwą koło 14:00. Oczekując na poprawę pogody wszedłem do japońskiej restauracji. Zamówienie przez tablet, zamiast kelnera przyjechał robot, tylko płatność przy kasjerze. Zamówiłem grillowanego kurczaka i panierowaną makrelę, do tego ryż i pikantne kimczi na spróbowanie, na deser lody z herbatą matcha. Do tego drink bar i duży wybór matchy w różnych smakach. Miałem trochę poserwisować rower ale w tym deszczu zupełnie nie miałem na to mocy… Przydały by się nowe klocki hamulcowe i zmiana opon z tyłu na przód i odwrotnie. Tylna już mocno slickowa, chociaż płaszcza antyprzebiciowego jeszcze nie widać. Nocleg w namiocie w parku miejskim. Nie mogę się oprzeć, żeby nie napisać o japońskich toaletach, a raczej samopadających deskach klozetowych z gadżetami. Większość toalet ma sporo elektronicznych funkcji 🚽 Prawie każda jest podgrzewana i ma funkcję naświetlania promieniami UV, które zabijają bakterie. Te lepsze są samospłukujące. Są różne rodzaje bidetów, zależy co chcesz umyć po nasiedzeniu, bardziej z przodu, bardziej z tyłu… Z regulowaną temperaturą wody i ciśnieniem. Jest też przycisk Private, jeśli chcesz głośniej „zakaszleć” w toalecie i żeby nikt przypadkiem nie usłyszał, włącza się zagłuszanie. Woda w spłuczce zaczyna bulgotać. Tyle przycisków, że można się łatwo pomylić.

Japonia, #18, Itoigawa – Ōmachi, 117km
Poranek już bez deszczu, ale ciemne chmury dalej straszyły. Szybkie śniadanie przed 6:00 i rozpocząłem ponowną wspinaczkę w góry. Dziś z poziomu morza moim planem było podjechać na około 1850 metrów n.p.m. do ogrodów Tsugaike drogą Otari Climb Hill. Na drodze numer 148 sporo tuneli i najdłuższy przez jaki przejechałem w Japonii, prawie 5km Chausu Tunnel. Łącznie dziś ponad 15km jazdy w tunelach i galeriach. Kiedy próbowałem ominąć tunele drogą alternatywną to okazywało się że droga jest zamknięta. Otari to miasteczko narciarskie, sporo tu wyciągów. Wyciąg kręcił nawet do celu mojego podjazdu. Musi być tutaj specjalny mikroklimat, śnieg zalega o wiele niżej niż w innych miejscach Alp japońskich. Droga Otari Climb Hill zamknięta dla ruchu samochodowego i motocykli, ale otwarta dla rowerzystów i pieszych. Kilkanaście kilometrów podjazdu i byłem na miejscu. Do ogrodów nie wchodziłem, ale przy drodze zauważyłem nieznaną roślinę. Po zdobytym podjeździe minąłem miasto Hakuba. Jest to ośrodek sportów zimowych. Znajdują się tu między innymi trasy zjazdowe dla narciarstwa alpejskiego oraz skocznie narciarskie, 98 i 131 metrów. Skocznie te zostały specjalnie wybudowane na igrzyska olimpijskie w Nagano w 1998 roku. Potem jeszcze szybkie zakupy w markecie, zjazd do miasta Ōmachi, chwila relaksu przy kawie i szukanie miejsca na nocleg.

Japonia, #19, Ōmachi – Sanbondaki Hotel, 107km
Nocleg w namiocie, w parku, niedaleko rzeki Takase. Od rana ciepło i słonecznie. Po tabliczkach wywnioskowałem, że spałem w parku z wybiegiem dla psów. Norikura do trzech razy sztuka. Od Hayama i Matsumoto się nie udało podjechać, to teraz trzecia próba od przełęczy Shirakaba Pass. Chcąc ominąć większość długich tuneli zjechałem na drogę numer 26 i przez wioskę Nagawa przejechałem przełęczą Shirakaba Pass do głównej drogi pod Norikura, pod centrum turystycznego na wysokości 1400 metrów n.p.m. Droga dużo spokojniejsza niż tunelowa „158”. Z Matsumoto do Norikura Heights jest aż 18 tuneli z czego kilka ma więcej niż kilometr długości. Z wioski Nagawa do Norikura Heights minęło mnie tylko kilka samochodów. Wszystko jeździ główną. Podjazd pod Shirakaba Pass w miarę prosty. 10km i 600 metrów przewyższenia z wioski Nagawa. Przełęcz sama w sobie ma wysokość niewiele ponad 1600 metrów n.p.m. Na przełęczy nie za wiele, kilka starych budynków, ale za to piękny widok na szczyt Norikura. W okolicach przełęczy sporo grupek małp, jeszcze tak znacznego nagromadzenia w Japonii nie widziałem. Część wystraszyłem, potoki, ptaki i wiatr są głośniejsze niż mój powolny podjazd rowerem. Potem szybki zjazd i byłem na Norikura Echo Line. Wahałem się czy ruszać od razu w górę i zrobić późno popołudniowy wjazd czy poczekać do rana i wjechać wczesno porannie. W nogach miałem już 100km, na jutro pogoda wciąż sprzyjająca, więc na 1400 metrów urządziłem sobie wolne popołudnie. Kawka i lody z mleka koziego w restauracji, wifi i widok na okoliczne dwu i trzysięczniki. Wieczorem podjechałem na 1800 metrów metrów n.p.m. do opuszczonego hotelu Sanbondaki tuż przy szlabanie. Wpadła mi jeszcze niespodziewana przełęcz Yonaki Pass na 1600 metrów, której nie zauważyłem ostatnim razem. Nocleg w śpiworze, bez namiotu. Nawet tak wysoko same luksusy w górach. W toalecie ciepła woda, koło maszyn z napojami gniazdko elektryczne, hotel zamknięty, ale wifi działa. Tylko tabliczki z misiami dają do zastanowienia.

Japonia, #20, Sanbondaki Hotel – Shiojiri, 111km
Norikura Echo Line i Norikura Pass – najwyższa droga asfaltowa i przełęcz drogowa Japonii zdobyte! 2716 metrów n.p.m.
Tym samym Japonia dołącza do mojej kolekcji wielu krajów świata, w których zdobyłem najwyższą drogę, chociaż tutaj akurat tylko asfaltową. Może nie do końca legalnie, jestem tego świadomy, liczyłem się też z możliwymi konsekwencjami, policja, mandat, itp. Cóż… gdybym nie wjechał na Norikure lub przynajmniej bym nie spróbował, pewnie żałował bym tak jak innych szczytów i podjazdów które odpuściłem. Najwyższa droga Maroka którą poddałem, boli do dziś… Podjazd od strony Matsumoto nazywa się Echo Line, a Norikura Skyline od strony Hirayu. Hotel-Restauracja na 2250 metrów n.p.m. w remoncie, na 2350 metrów restauracja, przy obu przystanek autobusowy. Od szlabanu do przełęczy 13.5km i jakieś 900 metrów w górę czyli średnio mniej więcej 8% nachylenia. Na zakrętach od wewnętrznej dużo więcej, więc lepiej objeżdżać je szeroko. Trochę zakrętów, kilka serpentyn, sporo punktów widokowych na górne i dolne partie drogi. Autobusy kursują z Matsumoto w sezonie letnim aż na przełęcz. Jest to najwyższa w Japonii trasa autobusowa, a na przełęczy najwyższy przystanek autobusowy w kraju. Na przełęczy znajduje się tylko granica prefektur Gifu i Nagano. Tuż pod przełęczą niewielkie jeziorko, poczta, restauracja i hotel. Na chwilę obecną wszystko pozamykane, zapewne do pierwszego lipca. Droga szutrowa z przełęczy prowadzi wyżej, bo aż na ponad 2800 metrów n.p.m. do obserwatorium astronomicznego. Tam też zakaz poruszania się rowerem. Dziś jednak przełęcz Norikura Road Pass musi mi wystarczyć. I tak mało brakowało, a bym jej nie zdobył. Najśmieszniejsze w tych zakazach dla rowerzystów na Norikura jest to, że o 9:00 pod przełęcz wjeżdża autobus z pieszymi i narciarzami, którzy atakują szczyt Norikura na 3000 metrów n.p.m. i jeżdżą na nartach na pozostałościach śniegu. Nie wiem w jakim stopniu według Japończyków to jest bezpieczniejsze od poruszania się na rowerze po asfaltowej drodze. Droga do przełęczy odśnieżona w pełni, powyżej 2500 metrów n.p.m. kilka tuneli śnieżnych na maksymalnie 4-5 metrów (2-4 razy mniejsze niż tunele na Tateyama, na której też oczywiście jest zakaz poruszania się rowerem) W jednym miejscu jakieś drobne roboty drogowe i trochę kamieni na drodze po zimie. Poza tym nie widzę powodu na zamykanie drogi rowerzystom. Poranek chłodny, ale tragedii nie było, jakieś 8°C na 1800 metrów nie jest niczym niezwykłym. Udało mi się wstać o 4:20 i kilkanaście minut później minąłem szlaban i zacząłem podjazd na najwyższą asfaltową drogę Japonii. Na trasie dostałem też upomnienie od pracownika schroniska o tymczasowym zakazie, więc kiedy nadjeżdżał jakiś samochód z pracownikami robót drogowych, obserwatorium czy schroniska po prostu schodziłem z roweru i szedłem. Na przełęczy mocno wiało, było już po 7:00, więc ruszyłem w dół. Ja na dole, a do góry podjazd zaczynała grupka Japończyków na kolarkach. Nie chciałem podjeżdżać jeszcze raz Shirakaba Pass, więc jeszcze raz przejechałem drogą z tunelami o przy zaporze Nagawado Dam, skręciłem w łatwiejszy podjazd do Nagawa. W dół przy większej prędkości bezpieczniej jest je przejeżdżać. Nie sądziłem tylko, że dalej jest podjazd na kolejną przełęcz, 500 metrów w górę do Sataithoge Pass, nawet szybko poszło na prawie 1500 metrów. Specjalnie chciałem przejechać przez Kiso, aby zwiedzić zabytkową wioskę pocztową z czasów szogunatu, samurajów i roninów. Wioska Narai-Juku to kilometrowy skansen drewnianych domów w których odpoczywali podróżnicy po pokonaniu przełęczy Torri Pass, uważanej na wymagającą w tamtych czasach. Wioska prawie w stanie prawie niezmienionym, jedna długa ulica, kilka świątyń, hoteli, restauracji, sklepów w pamiątkami. Domy w większości zamieszkałe. Kawał Japonii trzeba przejechać, żeby znaleźć takie miejsce. Japończycy przyjeżdżają tutaj z całego kraju. Na koniec dnia zjazd do Shiojiri i standardowo, obiad, zakupy, odpoczynek i spanie w namiocie w parku.

Japonia, #21, Shiojiri – Karuizawa, 105km
Wszystkie możliwe do zdobycia na obecną chwilę najwyższe podjazdy i cele wyprawy mam zdobyte. Od dziś motywacja do jazdy leci na łeb na szyję. Do końca wyprawy mam jeszcze tydzień i jakoś muszę sobie zorganizować ten czas. Generalnie coś za szybko mi poszło z tą Japonią i jej Alpami. Kilka celów odpadło, trochę kręciłem i modyfikowałem trasę, a czasu i tak zostało za dużo. Kilka dni które mi pozostały mógłbym wykorzystać na przykład na wejście na Fuji, gdyby trasa na szczyt była otwarta. Najbliższe dni mają być w Japonii pochmurne albo deszczowe, to w sumie nie ma po co wracać w te okolice. Do Tokio też nie chcę jeszcze jechać, wolę je objechać od północy wjeżdżając jeszcze na dwa niższe wulkany z jeziorami kraterowymi i być może dwie niższe przełęcze. Lubię być w trasie, w drodze, siedzenie w jednym miejscu nudzi. Droga jest celem. Dziś nawet nie panując zdobywania przełęczy wjechałem na dwie niższe. Do południa wjazd na 1350 metrów na przełęcz z tunelem Shinwada o długości prawie dwóch kilometrów. Do 14:00 80km, a potem luźne popołudnie. W końcu zrobiłem mały serwis i wymieniłem klocki hamulcowe. Stare wcale nie wyglądały jeszcze tak źle, jeździłem już bez okładzin. Wyczyściłem i przesmarowałem też napęd, kręci jak nowy. Kiedy dojechałem do kurortu wypoczynkowego Karuizawa, zaczynało kropić. Wieczorem pogoda zaskoczyła opadami. Nocleg z namiocie na sporym parkingu przy centrum handlowym.

Japonia, #22, Karuizawa – Yoshioka, 101km
Po nocnych opadach, rano znów piękne słońce. Na końcu miasta Karuizawa znajduje się łatwa do zdobycia przełęcz Usui Pass o wysokości 956 metrów n.p.m. Potem czekał mnie zjazd na wysokość poniżej 200 metrów n.p.m. do miasta Annaka, gdzie ponownie zacząłem podjazd pod uśpiony stratowulkan wulkan Haruna i znajdujące się przy nim jezioro kalderowe Harunato Lake. W lecie i w zimie to popularne miejsce do wypoczynku dla Japończyków. Szkoda tylko, że niebo zakryły chmury. Byłyby ładne zdjęcia…. Znaczna część podjazdu dość łatwa, tylko ostatnie kilometry bardziej strome. Tafla jeziora znajduje się na wysokości około 1100 metrów n.p.m. a przełęcz powyżej ma 50 metrów więcej. Po ponownym zjeździe na poniżej 200 metrów n.p.m. w mieście Yoshioka mogłem już rozglądać się za noclegiem. Spanie w namiocie przy japońskim MOP. Wi-fi, prąd, WC, restauracja, maszyny z napojami i lodami, ochrona przed deszczem, a nawet miejsce do moczenia stóp … i po co mi hotel.

Japonia, #23, Yoshioka – Katashina, 75km
Od paru dni okrążam Tokio od północy, do lotniska mam mniej niż 200km, a w zapasie wciąż mnóstwo czasu. Dzień w sumie podobny do wczorajszego i nawet cel taki sam. Jezioro kraterowe Ono Lake i stratowulkan Akagi. Podjazd znacznie łatwiejszy niż wczoraj. Czasami na deszczowy dzień żeby zrobić dzień przerwy od jazdy ale chyba się nie zapowiada. Tuż przed przełęczą przy jeziorze Ono spory ogród z kwiatami azalii japońskich. Maksymalna wysokość na jaką dziś podjechałem to ponad 1450 metrów n.p.m. Tafla jeziora Ono jest na około 1350 metrów n.p.m. Przy jeziorze piękna świątynia Akagi Shrine. Cała w czerwieni. Po zjeździe z jeziora zaczęło się chmurzyć i straszyć deszczem. Udało mi się suchym dojechać do miasteczka Katashina, w którym znajduje się zajazd dla kierowców z luksusami. Jest nawet basen do moczenia stóp. Popołudniu i wieczorem pierwszy raz od mojego pobytu z Japonii nie sprawdziła się prognoza pogody. Miało padać od 14:00, a zaczęło dopiero po 20:00. Przez ten czas podjechałbym pod ostatnią przełęcz na trasie wyprawy i zjechał do aglomeracji Tokio. Będąc na 800 metrów n.p.m. nie chciałem jechać wyżej spodziewając się opadów. Po zaledwie 75 km zostałem w MOP, nocleg w namiocie, pod daszkiem.

Japonia, #24, Katashina – Utsonomiya, 106km
Noc deszczowa, przestało padać koło 6:00. Według prognoz z przerwami miało padać dziś i jutro. Po ósmej jednak zdecydowałem się na podjazd pod przełęcz, widząc że nie zapowiada się na deszcz. A nawet jeśliby się rozpadało, to do przełęczy co kilka kilometrów było sporo miejsc w których mogłem się schować. Od miasta Katashina do przełęczy Konsei Pass jest około 25km i 1100 metrów przewyższenia z jedną małą korektą zjazdową przy jeziorze Segunuma Lake na 1750 n.p.m. Długa dolina rzeki Ogawa i spokojny, niezbyt stromy podjazd. To mój ostatni podjazd wyprawy i ostatnia przełęcz Konsei Pass 1850 metrów n.p.m. z tunelem Konseitouge Tunnel. Przełęcz znajduje się w Parku Narodowym Nikko. Po drodze kilka jezior zaporowych w tym największe Marunuma Lake i Zapora Marunuma Dam. Po obu stronach przełęczy kilka tuneli i galerii. Na samej przełęczy także tunel. Szkoda, że nie ma drogi alternatywnej na przełęcz omijającej tunel Konseitouge Tunnel, przełęcz właściwa osiągnęła by wtedy 2000 metrów n.p.m. Za przełęczą sporo zakręconych serpentyn, wiele z nich kiepsko wyprofilowana i na niektórych musiałem mocno zwalniać bo inaczej wypadłem za oś drogi. Ogółem ponad 75 kilometrów zjazdu prawie na poziom morza. Nocleg tym razem w hotelu. Potrzebowałem prysznica i musiałem zrobić pranie. Spać mogę w sumie byle gdzie, ale nie lubię jak nawarstwiają się na mnie różne rodzaje brudu.

Japonia, #25, Utsonomiya -Tokio, 105km
Dzień dojazdowy do stolicy Japonii. Ciężko było wstać z hotelowego łóżka i ruszyć w trasę. Kiedy cele wyprawy się skończą z motywacją mocno leci w dół. Przez cały dzień trzymałem się drogi numer 4 w kierunku Tokio. Bez zbędnego szukania dróg rowerowych, zabawy z jazdą po chodnikach w możliwością poruszania się na rowerze, po prostu jechałem przed siebie. Im bliżej Tokio, tym pojawiało się coraz więcej pasów ruchu dla rowerów. Kilka razy przymusowa przerwa na przelotny deszcz. Od jutra ma padać jeszcze więcej. Mało ciekawy dzień, tylko kilometry się zgadzały. Nocleg przy rzece Arakawa, tuż przy granicy z Prefekturą Tokio, obok boiska do baseballa. Teoretycznie do lotniska zostało mi tylko 33km, jadąc możliwie najkrótszą drogą. A jutro zwiedzanie …

Japonia, #26, Tokio
Noc deszczowa, a rano musiałem się ewakuować z obrzeży boiska do baseballa ponieważ woda zaczęła podmywać namiot. Tyle dobrze, że podłoga namiotu nadal jest szczelna. Możliwie najbardziej ograniczając przemoczenie dotarłem pod wiadukt mostu, na boso. Przeczekałem największy deszcz i podjechałem do Mcd na śniadanie. Kiedy w końcu przestało padać trochę pojeździłem pod Tokio. Odwiedziłem Sensō-ji – najstarszą świątynię buddyjską w Tokio. Najwyższa wieża w Tokio i całej Japonii czyli Skythree była częściowo zakryta chmurami, więc nie było sensu wjeżdżać windą na 600 metrów za 1000 jenów. Przez pewien czas, wieżą była najwyższa na świecie. Sporo czasu spędziłem w parkach wokół Pałacu Cesarskiego w ścisłym centrum miasta. Pałac można zwiedzać ale trzeba rezerwować termin na długo przed odwiedzeniem Japonii. Do ogrodów cesarskich też nie miałem jak wejść bo strażnicy nie pozwolili nawet zbliżyć się z rowerem, sporo ograniczeń rowerowych. Sam pałac cesarski można zobaczyć z głównej ulicy, kilka głównych bram także. Świetnie wygląda las sosnowy na placu cesarskim tuż głównej bramy. Jak na stolicę przystało w głównym centrum sporo budynków rządowych i ministerialnych, główne siedziby sądu, policji, poczty itp… W samym Tokio sporo turystów, ludzi rasy białej i ogólne rozluźnienie maseczkowe. Po mokrej poprzedniej nocy planowałem nocleg w hostelu, jednak udało mi się znaleźć dobrą ofertę w hotelu blisko centrum Tokio w cenie minimalnie wyższej. Te japońskie hostele kapsułowe jakoś do mnie nie przemawiają. W hotelu nie było miejsca do parkowania roweru, ale recepcjonista pozwolił abym rower zabrać do pokoju.

Japonia, #27 ostatni, Tokio, 50km
Noc i poranek znów deszczowe. Do 10:00 musiałem opuścić hotel. Padać nie przestawało, więc metodą zajęczych skoków jeździłem pomiędzy kolejnymi atrakcjami miasta, w międzyczasie chowając się przed większym deszczem. Wylot miałem dopiero wieczorem, więc w sumie i tak sporo czasu. Ostatnich dwóch dni zwiedzania Tokio nie wliczam do dziennego dystansu kilometrów. 76 kilometrów dodaje do pierwszego dnia wyprawy, kiedy od 15:00 do wieczora zrobiłem ich ponad 60km. Średnia dzienna wyprawy nie ucierpi dzięki takiemu kreatywnemu zliczaniu kilometrów. Na lotnisku oczywiście mojego kartonu z którym przyleciałem już nie było. Ze sklepu na lotnisku wziąłem parę mniejszych kartonów, w markecie przed lotniskiem kupiłem folię kuchenną, a taśmę miałem ze sobą. Udało się złożyć solidną paczkę. Ponieważ rower rozebrałem prawie na części pierwsze to poleciał jako bagaż rejestrowany w limitach wagowym i wielkościowym. Pierwszy raz odkąd latam, mój rower spakowany jako bagaż nie ponadgabarytowy.

Japonia, Czechy, Polska, 130km
Mój lot powrotny z Helsinek do Pragi został zmieniony i w Pradze byłem już po 7:00 rano. W Helsinkach oczekiwałem tylko dwie godziny na przesiadkę. Mając cały wolny dzień chciałem go w pełni wykorzystać i z lotniska Vaclava Havla pojechałem do centrum Pragi pozwiedzać stolicę Czech. Nigdy nie byłem na moście Karola, na Starym Mieście i innych atrakcjach Pragi. Musiałem tylko ponownie złożyć rower co zajęło mi trochę czasu. Dojazd z lotniska do centrum Pragi do mniej niż 20km, przejazd przez Pragę i wyjazd to kolejne 20km. Po 40km byłem już poza miastem. Nie taka duża ta stolica Czech. Zwiedzanie miasta na rowerze ogranicza się głównie do przejazdu przez centrum miasta. Nie mogłem wejść z rowerem na przykład na zamek na Hradczanach, a przez most Karola z rowerem przeszedłem. Duże wrażenie robi Rynek Staromiejski w Pradze. Nie zmęczyłem się zbytnio przejazdem przez Pragę, tak jakby chociażby przez ogromne aglomeracje Tokio, Londynu czy Mexico City. Z Pragi do Polski miałem jeszcze sporo kilometrów, jazda drogą numer 610, równoległą do autostrady początkowo wymaga wielu skrętów, zmian kierunków i zwiększonej uwagi żeby nie zjechać z trasy na północ. Popołudniu zaczęło się chmurzyć, a kiedy dojechałem do miasta Mlada Boleslav zaczęło padać. Wsiadłem więc w pociąg do Tanvaldu i zyskałem 60km. Z Tanvaldu do granicy w Jakuszycach już tylko 20km z dwoma podjazdami pod Korênov i Przełęcz Szklarską na 886 metrów n.p.m. Granicę państwa minąłem już po zmroku. Nocleg już po polskiej stronie w namiocie na leśnym parkingu w Jakuszycach.

O sprzęcie słów kilka…
Przez Alpy japońskie przejechałem na doskonale sprawdzonym na wielu wyprawach rowerze typu gravel. Author o jakże japońskiej nazwie modelu czyli Ronin ponownie mnie nie zawiódł. Spersonalizowany sprzęt pod wysokogórskie wyprawy jak i osobiste preferencje. Mój wyprawowy Ronin ma szeroką i prostą kierownicę, górski napęd, hamulce tarczowe hydrauliczne oraz pedały SPD. Stalowa rama o idealnej dla mnie geometrii sprawia, że pokonanie ponad 100 kilometrów dziennie w górskim terenie nie stanowi żadnego wyzwania. W gravelu mam założone zębatki przednie 24-38 oraz kasetę 11-38. Według mnie najlepszy wariant na długie podjazdy i strome odcinki. Większość podróżników popełnia błąd zabierając na wyprawy sprzęt z szosowym napędem. Po założeniu na rower 20-30 kilogramów w sakwach rower już nie jest tak szybki, dłużej się rozpędza, droga hamowania jest dłuższa, a energia kolarza włożona w jazdę zdecydowanie większa. Często na wyprawach mijam podróżników, którzy pchają pod górę rowery ponieważ założone mają zbyt małe kasety i za duże blaty zębatek korby. Podczas trzytygodniowej podróży po Japonii nie miałem żadnej awarii. Raz wymieniłem klocki hamulcowe i kilka razy przesmarowałem łańcuch.
Polska marka Extrawheel z Podhala wyposażyła mnie w nowe sakwy rowerowe wykonane w technologii zgrzewania materiałów (a nie szycia jak do tej pory). Jedna sakwa o pojemności 25 litrów waży zaledwie 860 gramów przy zachowaniu pełnej wodoszczelności. W nowym modelu sakw Biker producent wykorzystał ulepszone uchwyty Racktime z mocnego plastiku pozwalające na znaczne obciążenie sakwy. Po raz pierwszy na wyprawę wyruszyłem z sakwami w czterech różnych kolorach (czerwony, niebieski, zielony, żółty). Pomysł miał sugerować cztery żywioły, cztery strony świata, cztery kontrasty Japonii, ale także ułatwić organizację i rozmieszczenie sprzętu znajdującego się w sakwach. Uzupełnieniem była duża torba na kierownicę Handy, w której z reguły wożę najważniejsze przedmioty jak portfel, paszport, aparat…
Za nawigację, zdjęcia, pisanie relacji z wyprawy i kontakt z Polską odpowiadał smartfon Motorola Thinkphone. Super szybkie ładowanie baterii w smartfonie TurboPower coraz bardziej przekonuje mnie do niezabierania na wyprawy powerbanku. W Japonii chyba tylko raz korzystałem z zapasowego źródła energii, a mój powerbank o pojemności 2000mAh waży prawie 500 gramów… Przy oszczędnym zarządzaniu energią baterii smartfona w trybie samolotowym, ta wystarcza na pełne cztery dni wyprawy, a możliwości ładowania są dostępne kilka razy dziennie powerbank jest całkowicie zbędny.
Zegarek sportowy Suunto 9 Peak Pro tym razem pełnił rolę czasomierza i wysokościomierza. Podczas 28 dni wyprawy tylko raz urządzenie domagało się ładowania. Starałem się wykorzystać możliwości zegarka i jego rozbudowanych funkcji. Pomiar saturacji czyli wysycenia krwi tlenem na wysokości 2500 metrów n.p.m. zaraz po długim podjeździe wyszedł bez odchyleń od normy. Na tętno zegarek reaguje z niewielkim opóźnieniem, chwilowe maksymalne tętno zmierzone zegarkiem wyniosło około 180u/min.
W sakwie zmieściło mi się kilka opakowań żywności liofilizowanej Lyommy. Lekkie i odporne na uszkodzenia opakowania są wygodne podczas podróży rowerowych. W większości japońskich sklepów można znaleźć czajniki z gorącą wodą, a ponieważ część sklepów jest czynna całą dobę przygotowanie liofilizatu jest banalne i nie wymaga wożenia ze sobą kuchenek gazowych, bądź tych na paliwo. To znaczne ułatwienie podróży. Sycące i pełnowartościowe porcje Lyommy wykorzystywałem głównie podczas chłodniejszej pogody i po długich zjazdach. Ogólnie w lecie w Japonii jest za ciepło na gorące posiłki obiadowe.
Od wyprawy przez mroźną Alaskę, marka eLUBE Profesjonalne Smary wspiera moje wyprawy smarami i olejami technicznymi. W Japonii łańcuch smarowałem hybrydowym olejem na suche warunki Dry Lube. Z racji sporych dystansów czyszczenie i smarowanie łańcucha odbywało się co kilka dni lub po zmoczeniu napędu przez deszcz. Czysty i nasmarowany łańcuch kręci się płynnie i cicho. W teście długoterminowym jestem ciekawy żywotności napędu używając produktów polskiej marki eLube.
Podobnie jak na wyprawie przez zimową Alaskę, także do Japonii zabrałem jednoosobowy namiot MSR Elixir 1. Ponownie miałem też ten sam problem z gumką łączącą stelaż, jak i z samym stelażem. Zbyt odchudzone rurki stelaża łatwo pękają, a gumka łącząca stelaż rozciągała się po zaledwie kilku nocach. Namiot ponownie trafił do reklamacji. Ogólnie moskitierowa część mieszkalna, tropik jak i rozstaw stelaża jest dobrze przemyślany i wykonany. W jedynce MSR mieszka się dobrze. Stelaż solidnie trzyma namiot i opiera się silniejszym podmuchom wiatru nawet jeśli jedno z łączeń jest pęknięte. Swoją sztywność namiot zawdzięcza głównie krótkiej poprzecznej rurce stelaża. Wodoodporność także na plus. Do poprawy gumka i zbyt odchudzony stelaż.
Planując noclegi na wysokościach powyżej 2000 metrów n.p.m. do Japonii zabrałem śpiwór, który towarzyszy mi w podróżach od dekady. Nowy dedykowany był do temperatury ekstremalnej -10°C. (chociaż w Andach spałem przy -17°C na 5000 metrów n.p.m.). Teraz po wielu latach wypraw sprany śpiwór Mammut Spring już nie jest tak ciepły, ale na noce z dodatnimi temperaturami wciąż jest w sam raz.
Materac dmuchany z niemieckiego dyskontu, Rocktrail za 129zł także spisał się nieźle. Spodziewałem się szybkiej nieszczelności, noclegów na twardym podłożu i dodmuchiwania materaca w środku nocy. Tak się jednak nie stało i tani chiński sprzęt okazał się w pełni szczelny przez całą wyprawę.
Na wyprawie przetestowałem tanie spodenki z wkładką żelową 5D. Wkładka wydaje się za gruba i zbyt sztywna, przez co nie czułem się na siodełku komfortowo. I tak już krótkie nogawki cały czas się zwijały. Spodenki założyłem w sumie tylko kilka razy, używałem bardziej jako zapasowe kiedy moje podstawowe były na przykład mokre. Jedyny plus to możliwość opalenia ud powyżej kolan bez irytującej linii oddzielającej część nieopaloną od zbyt opalonej…
Jedynym japońskim przedmiotem jaki miałem podczas wyprawy był licznik rowerowy CatEye Bicycle Electronics Micro. Prosty, bezproblemowy model licznika bezprzewodowego z podstawowymi funkcjami. Mam nadzieję, że CatEye wprowadzi odświeżony licznik starego dobrego modelu Adventure z barometrycznym wysokościomierzem. Swego czasu licznik prawie idealny na długie wysokogórskie wyprawy.