Author Instinct w USA

Author Instinct 29er w trakcie i po wyprawie rowerowej przez USA

Wyprawa HTC Author American Expedition 2013 po najwyższych podjazdach Ameryki Północnej i Środkowej zakończona, więc mogę podzielić się informacjami i spostrzeżeniami jak spisywała się moja maszyna do zadań specjalnych – Author Instinct 29er. Rower wraz z przyczepą i sakwami przez ponad 7 miesięcy przejechał ponad 26 tysięcy kilometrów w tym sporo pod górę o czym świadczy łączne przewyższenie w górę w liczbie ponad 200 kilometrów. Podczas tak długiej podróży mój jednoślad musiał radzić sobie zarówno z mrozem jak i upałem, wilgotnym powietrzem, piaskiem, deszczem oraz różnymi typami nawierzchni. Nie bez znaczenia oczywiście miały również liczne strome podjazdy i szybkie zjazdy. Każdy z tych czynników miał pewien wpływ na cały rower lub poszczególne jego części. Podczas wyprawy wyruszając na nowym rowerze z przebiegiem około 800 kilometrów i oryginalnymi częściami grubszy serwis wykonałem tylko dwa razy po około 8000 i 19.000 kilometrów. Na pierwszy ogień oczywiście poszła wymiana kompletnego napędu (łańcuch, kaseta, łożyska suportu, zębatki korby oprócz największej 44), raz wymieniłem klocki hamulcowe, raz dopompowałem amortyzator. Więcej kłopotów sprawiły koła i ogumienie. Na koniec zatarły się łożyska w lewym pedale SPD.

Rama i amortyzator
Producent gwarantuje bezpieczne użytkowanie roweru (ramy) do jego maksymalnego obciążenia 110kg. Moja waga na samym początku wyprawy wynosiła prawie 100kg, a dodatkowo miałem 4 wypchane sakwy, worek z namiotem no i oczywiście przyczepę o akcesoriach jak stopka, błotniki czy bagażniki nie wspomnę. Waga łączna wynosiła zatem około 145 kilogramów wliczając wagę własną roweru i rowerzysty. Nawet odejmują około 15-20kg w wagi przyczepki i jej zawartości wciąż znacznie przekroczyłem dopuszczalną wagę maksymalną. Oczywiście podczas kolejnych miesięcy wyprawy moja waga jak i część ekwipunku dosyć znacznie się zmniejszyła, więc rama jak również koła, a w zasadzie tylne miały trochę mniej „do dźwigania”. Jeszcze kilka lat temu z ramami Author’a było jak z autami na ‚F’, a mianowicie panował pewien stereotyp o tym, że tracą sztywność i się łamią. Na forach internetowych dalej można wyczytać, że najlepszą ramą na wyprawy jest ta z połączonych materiałów chromu i molibdenu, czyli popularnych ponad dekadę temu ram ze stali. Kolejnym stereotypem jest fakt, że ramę stalową łatwiej zespawać niż aluminium. Tak również było ponad 10 lat temu, a od tamtej pory wiele się zmieniło poczynając od materiałów, procesów technologicznych i samej geometrii ram. O solidności i niezawodności aluminiowych ram Author’a może świadczyć chociażby moja długa podróż.

Seryjnie zamontowany amortyzator RST First Air może nie napracował się zbyt mocno, ponieważ przez 99% czasu wyprawy jechałem na blokadzie skoku zwalniając ją tylko na nawierzchnie inne niż asfalt lub gdy droga była naprawdę dziurawa. Na uwagę jednak zasługuje fakt, że podobnie jak z ramą nie miałem z nim żadnych problemów. Jedyną ingerencją było uzupełnienie ciśnienia po przejechaniu ponad 8 tysięcy kilometrów podczas pierwszego serwisu. Do końca wyprawy, czyli przez kolejne 18 tysięcy kilometrów amorek nie wymagał już dopompowywania.

Napęd
Podobnie jak rama i koła, najbardziej eksploatowaną jednostką w rowerze był napęd. Średnio 1000 kilometrów pokonywane każdego tygodnia to ogromna ilość przekręceń korbą i tysiące zmiany biegów. Przez całą podróż korzystałem z olejów do łańcucha marki Finish Line na każdą pogodę i według zaleceń producenta łańcuch smarowałem po każdych przejechanych 75-100 milach głównie co drugi dzień. Ponieważ nie woziłem ze sobą żadnej maszynki do czyszczenia łańcucha ograniczałem się jedynie to przecierania napędu szmatką oraz zbierania brudu z obu kółek tylnej przerzutki. System się sprawdził, ponieważ na jednym komplecie napędu przejechałem ponad 11000km bez jakichkolwiek problemów. Łańcuch prawidłowo kręcił się bez żadnego przeskakiwania na zębach kasety czy blatach korby. Wydaje mi się, że sporą zasługą takiego wyniku było nie tylko systematyczne smarowanie markowym produktem, ale również przejazd po bardziej suchym niż w Europie klimacie, a właśnie do takich warunków stworzony został Finish Line Dry – czerwony. Na pochwałę zasługują również manetki, szczególnie tylnej przerzutki. Nawet nie chcę zgadywać ile razy przerzucałem biegi nie tylko podczas całej podróży, ale nawet podczas jednego dnia czy podjazdu. Mając w zapasie 10-cio rzędową kasetę 11-36 i trzy blaty na korbie bez kłopotu można znaleźć najlepsze przełożenie nawet na kilkunasto procentowe podjazdy.

Hamulce
Hydrauliczne tarczówki 180mm mają wystarczającą siłę hamowania, aby wyhamować i zatrzymać ciężki rower z jeszcze cięższym rowerzystą. Na uwagę zasługuje szczelność zacisków brak wycieków na całej trasie. Może wydawać się to niewiarygodne, ale całą wyprawę przejechałem tylko raz zmieniając klocki hamulcowe. Oryginalne żywiczne wytrzymały przez ponad 8000km, a półmetaliczne Accent’a dały radę przez kolejne 18.000 kilometrów. Wynik tym bardziej niesamowity, bo przecież trasa prowadziła po wielu górskich odcinkach, a na długich zjazdach hamulce miały dużo pracy.

Koła i ogumienie
Podczas każdej długiej wyprawy problem z najbardziej obciążonym tylnym kołem jest tylko kwestią czasu. Nie inaczej było i tym razem. Oryginalna obręcz Author’a przejechała 8000km. Fakt, że duże znaczenie miała moja waga początkowa oraz wjechanie w kilka głębszych dziur, jednak wynik myślę nie jest zły. Być może błędem z mojej strony było oddanie koła do centrowania bowiem serwisant w Denver zbyt mocno ponaciągał szprychy, które to po kolejnym tysiącu kilometrów „wyrwały” cztery kapsle z obręczy. Obręcz numer dwa przejechała więcej, bo ponad 12.000 km. Różnicą było natomiast to, że po kilku tysiącach kilometrów moja waga spadła o ponad 13-14kg, a trasa prowadziła po asfalcie. Nie było tylu szutrowych i kamienistych odcinków jak w Górach Skalistych. Obręcz numer trzy dowiozła mnie do końca po przejechaniu następnych 6000km i nie zauważyłem w niej zbyt dużego jaja ani pęknięć. Przednie koło w całości z obręczą i piastami na łożyskach maszynowych Author’a wytrzymało cały wyjazd. Obie piasty zresztą przed wyjazdem dostały podwójną ilość smaru.

Opony i dętki
Podczas wyprawy zużyłem kilka kompletów opon różnych producentów oraz około 25-30 razy musiałem zmagać się z przebitą dętką. W USA i Meksyku przekleństwem były druty z pozostałości opon ciężarówek leżące na głównych drogach. Była to pierwsza przyczyna flaków. Drugim powodem łatania i zmiany dętek były małe kamienie. Nie pomagał fakt, że na najbardziej narażonym na przebicia tylnym kole przez cały czas założoną miałem oponę z płaszczem antyprzebiciowym. Nie skorzystałem jedynie z opasek antyprzebiciowych, które wkłada się pomiędzy oponę i dętkę, chociaż chodził mi po głowie zakup takich opasek. Opony Panaracer Tour, Tourguard oraz Crosstown spisywały się porównywalnie do innych markowych producentów. Opona na przednim kole wytrzymywała ponad 10-12 tysięcy kilometrów, na tylnym około 4-5 tysięcy, a w przyczepce sądzę, że można wykręcić nawet 50.000 bez zmiany opony. Oczywiście trzecie koło służyło również jako części zapasowe, więc często wymieniałem oponę lub dętkę z przyczepki najczęściej na tylne koło.

Najlepszy według mnie z dostępnych na rynku licznik na wyprawy szczególnie po górach czyli Cateye Adventure to kolejna sprawdzona przeze mnie zabawka. Funkcje wysokościomierza i temperatury bardzo przydają się w podróży podobnie zresztą jak wiele innych podstawowych parametrów. Ustawienie godziny, wysokości, prawidłowa kalibracja z rozmiarem opony i przez około dwa miesiące można się cieszyć z dobrze działającego komputerka. Dlaczego tylko dwa miesiące? Otóż producent w instrukcji obsługi Adventure’ra informuje, że bateria zasilająca licznik oraz bezprzewodową podstawkę wytrzymuje około 10-12 miesięcy. Tymczasem przejeżdżając dziennie ponad 100 km w czasie 6-10 godzin baterie CR-2032 wyczerpywały się właśnie po około dwóch miesiącach.

Akcesoria:

Stopka
To moja pierwsza wyprawa, kiedy do roweru zamontowałem nóżkę. Dosyć złożony i ciężki model Accent Evo. Nóżka, mimo wagi 380g przydawała się tylko, aby oprzeć na niej rower, ale także dla łatwiejszego ustawienia roweru do zdjęć w wielu ciekawych miejscach. Na poprzednich wyjazdach rower zazwyczaj opierałem o bok kierownicy lub na sakwach rzadziej kładłem na boku. Nóżka wytrzymała jednak kilka razy musiałem dokręcać poszczególne śruby z powodu luzów.

Bagażnik
Jedyne co może się stać z bagażnikiem na wyprawie to pęknąć lub się odkręcić. Mi na szczęście jedynie się odkręcił po pierwszych kilku dniach. Zgubiłem dwie śrubki i przez kilkadziesiąt kilometrów zastępowały je zipy. Kolejne, już mocniej przykręcone śruby nie zawiodły i podobnie jak z innymi dodatkami do roweru bezproblemowo dojechałem do końca podróży.

Błotniki
Przez całą wyprawę padało, tak naprawdę tylko kilka razy, więc błotniki SKS pod koła 29’ zamoczyłem w samej końcówce w Ameryce Środkowej, kiedy wjechałem na końcówkę pory deszczowej. Oba błotniki zamontowane były tylko na pięciu plastikowych zipach dla obniżenia wagi. Ta metoda okazała się skuteczna ponieważ błotników dotykałem tylko podczas ich montażu i demontażu.

Sztyca
Przed wyjazdem obawiałem się, że dwuczęściowa sztyca może zacząć skrzypieć po jakimś czasie. Moja poprzednia dwuczęściowa sztyca niestety denerwowała przy każdym ruchu na siodełku. Nowy Ritchey jednak wytrzymał całą drogę bez uciążliwego hałasowania.

Siodełko
Po około miesiącu pedałowania nagle zacząłem odczuwać dyskomfort związany z drętwieniem dłoni, szczególnie lewej. Pomogła mała modyfikacja ustawień siodełka oraz zakup kolarskich owijek, które założyłem na gripy i rogi ,które okazały się zbyt twarde, aby trzymać je przez cały dzień jazdy. W każdym razie owijki spełniły swoje zadanie i przez kolejne tysiące kilometrów ręce już nie bolały. Na wyprawę zabrałem stare i sprawdzone siodełko Author Navigator. Nie było złe jednak na kolejny wyjazd zdecyduję się jednak na twardszego Ritchey’a.

29er’a Author Instinct mam zaledwie osiem miesięcy, lecz przez wyprawę został wyeksploatowany tak jak by miał co najmniej 2-3 lata. Po powrocie do Polski czeka mnie kolejny serwis i wymiana podstawowych części. Tymczasem zimę spędzam w domu ucząc się na nowo jeździć na lekkim rowerze i trenując do przyszłorocznych zawodów i wypraw oczywiście na Instinct’cie do zadań specjalnych.