Historia moich wypraw

W drodze po Rowerową Koronę Ziemi….

Moje rowerowe dokonania:
– organizacja wypraw od 18 lat
1141 dni w podróżach
109 035 kilometrów na rowerze wyłącznie na wyprawach
7269 godzin jazdy na siodełku zakładając średnią dzienną 15km/h
519 zdobytych dróg, szczytów, przełęczy i podjazdów powyżej 2000, 3000, 4000 i 5000m n.p.m.
1010km (grubo ponad 1.010.000 metrów) przewyższeń w pionie (podjazdy pod górę)
6 kontynentów, 75 zwiedzonych krajów
5805 metrów nad poziomem morza – mój aktualny rekord wysokości wjazdu rowerem

Moja historia z wyprawami rowerowymi zaczęła się w 2005 roku od wyjazdu w Alpy. Kolega z pracy Paweł zabrał mnie na tygodniowy urlop we włoskie Alpy. Był to wyjazd samochodem z rowerami w bagażniku, a nie typowa wyprawa rowerowa. Wtedy po raz pierwszy udało mi się wjechać na kilka wysokich przełęczy powyżej 2000m n.p.m. Królową alpejskich przełęczy czyli Passo dello Stelvio i jej 48 zakrętów, którą zdobyliśmy jako pierwszą, pamiętam do dziś i mam do niej ogromny sentyment. Potem na Stelvio wracałem jeszcze kilka razy, dodając kolejne rowerowe zdobycze w postaci sąsiednich przełęczy i podjazdów. Kiedy po kilku wyprawach Alpy zrobiły się dla mnie “małe”, zacząłem podróże po innych europejskich pasmach górskich. Były Karpaty, Pireneje, Góry Sierra Nevada, Bałkany, Grampiany, Góry Skandynawskie. W między czasie zacząłem też łączyć wyprawy rowerowe z wchodzeniem na szczyty należące do Korony Gór Europy. Zdobyłem Koronę Gór Polski wjeżdżając rowerem na osiemnaście z dwudziestu ośmiu szczytów. Moment w którym uświadomiłem sobie, że jestem w stanie dokonać ogromnego wyczynu i zdobyć najwyższe drogi świata należące do Rowerowej Korony Ziemi nie przyszedł od razu. Przez wiele lat podróży starałem się zdobywać najwyższe i najtrudniejsze drogi oraz przełęcze poszczególnych pasm górskich, państw. Naturalnie, kiedy było mi po drodze zwiedzałem największe atrakcje turystyczne świata. Widziałem Machu Picchu, Wielki Kanion, Stonehenge, miasto Dalai Lamy, Skałę Urulu, przejechałem przez Mexico City, Caracas, Bogotę, NY, Londyn, New Delhi. W swoich podróżach przejechałem obok wielu znanych rzek, jezior, wulkanów, górskich szczytów, pokonałem długie tunele, wysokie mosty, głębokie doliny.

Znane powierzenie mówi “podróże kształcą”. Wydaje mi się, że mając na względzie samotne wyprawy rowerowe po bezludnych regionach świata, hasło to nabiera trochę innego sensu. Moim wyprawom zawsze bliżej było do rajdów rowerowych typu RAAM, niż wycieczek blogerów, którzy skrzętnie opisują wszystkie szczegóły wyjazdu. Od zawsze jeździłem bardziej siłowo, sportowo, w celu zdobycia wysokich podjazdów. Nie mam w zwyczaju zwiedzania muzeów czy poznawania historii każdego miasta przez które przejadę. Wyprawy rowerowe jednak bardzo kreują charakter, dodają pewności siebie, uczą cierpliwości i polegania na sobie. Mając 50kg do wwiezienia na wysoką przełęcz do której jest 40km i powiedzmy 2500 metrów w górę, nie możliwe jest wykonanie tego w godzinę czy dwie. Czasami jeden długi podjazd zajmuje nawet 8-10 godzin jazdy z prędkością 5-6km/h. Podczas tych ośmiu godzin pogoda sprawia, że można zmarznąć i zmoknąć, trzeba znaleźć miejsce na nocleg lub uporać się z usterką sprzętu. Wiele razy zdarzało mi się jechać bez posiłku nawet 100km, bo na przykład z powodu awarii lub braku bankomatu nie miałem gotówki. Mocna głowa na podjazdach oraz w sytuacjach trudnych sprawia, że radzenie sobie z kłopotami w trasie przychodzi łatwiej, a ogromną role odgrywa tutaj doświadczenie. Determinacja w dążeniu do celu bardzo pomaga w górach, podczas zmęczenia, kryzysów i dodatkowych utrudnień na trasie.

Przez lata wypraw, zanim zacząłem podróże poza Europę, wypracowałem sobie schematy i standardy dotyczące zasad bezpieczeństwa, sprzętu, noclegów, prowiantu, higieny, zachowania na drogach i przede wszystkim umiejętności taniego podróżowania. Spanie w namiocie, dzienny budżet ograniczony do około 5$ (20zł), sprzęt pozyskiwany od partnerów i sponsorów wypraw oraz kilka innych zasad sprawił, że podróżowanie stało się dla mnie bardziej dostępne i tańsze. To, że posiadam niezwykłą umiejętność całodziennej jazdy wyprawowej przez wiele dni z rzędu, na obciążonym bagażami i przyczepą rowerze w terenach wysokogórskich, odkryłem dość szybko. Wystarczy mi kilka dni jazdy na wyprawie, aby pokonywać spore dystanse i nie odczuwać zmęczenia. Z reguły staram się pokonywać powyżej 100 kilometrów dziennie . Ze wszystkich moich dużych wypraw wracałem ze średnim dystansem właśnie powyżej 100km dziennie. Największe moje wyprawy to Ameryka Północna (26000km i 238dni), Ameryka Południowa (17600km i 194dni), Australia (10600km i 90dni), Europa (8277km, 65 dni oraz 4594km, 41dni). Na pomysł zdobycia Rowerowej Korony Ziemi wpadłem po tym, jak udało mi się wjechać na najwyższe drogi kilku kontynentów. Okazało się, że jest to całkiem realne i ostatnie lata wypraw są już podporządkowane głównie temu wyzwaniu.

Rowerowa Korona Ziemi to wjazd rowerem wyprawowym na najwyższe drogi poszczególnych kontynentów. Oczywiście można to różnie interpretować. Kontynentów na których są drogi jest sześć. Na Antarktydzie także jest kilka dróg. Są to krótkie, szutrowe, niezbyt wysoko położone trakty, tylko w kilku stacjach naukowo-badawczych. W Australii i Oceanii wygląda to podobnie, jak w klasycznej Koronie Ziemi. Żaden szanujący się zdobywca Korony Ziemi nie zadowoli się wejściem wyłącznie na Górę Kościuszki o wysokości niewiele powyżej 2100 metrów. Ze mną jest podobnie, więc w październiku 2022 roku odwiedziłem Hawaje i zdobyłem szczyt Mauna Kea, gdzie znajduje się wulkan o wysokości ponad 4200 metrów n.p.m. na który prowadzi asfaltowa droga do obserwatoriów astronomicznych. W ten sposób z sześciu kontynentów na których są najwyższe drogi, liczba podjazdów wzrasta do ośmiu. O ile w Europie, Ameryce Północnej, Australii najwyższe drogi można wskazać z łatwością, tak w Afryce, Ameryce Południowej i Azji nie jest to już tak jednoznaczne. Najwyższa droga Afryki znajduje się w Etiopii i prowadzi na drugi najwyższy szczyt kraju, górę Tulu Dimtu o wysokości 4377m n.p.m. Wyżej na rowerze można wjechać trail’owym szlakiem, a nie drogą pod najwyższą górę w Afryce czyli Kilimandżaro. Coraz częściej obserwuję rowerową turystykę na Kili i zapewne niedługo sam podejmę to wyzwanie. W Andach i Himalajach nie można z całą pewnością wskazać najwyższych dróg. Podczas mojej niedawno zakończonej wyprawy przez Andy podjąłem cztery próby wjazdu na drogi wznoszące się powyżej 6000m n.p.m. (Volcan Uturuncu, Volcan Aucanquilcha, Volcan Sairecabur i Cerro San Francisco). Niestety wszystkie moje próby były nie udane. Okazało się, że na Aucanquilcha droga już dawno nie istnieje, a ta która była, prowadziła tylko do wysokości 5950 metrów. Na Uturuncu przeszkodził mi śnieg i wjechałem na “zaledwie” 5805m do przełączki pomiędzy dwoma wierzchołkami. Oczywiście mogłem podjąć próbę wejścia, ale nie mógłbym sobie tego zaliczyć jako wjazd rowerem. Wulkan Sairecabur to chwyt marketingowy na turystów, ponieważ góra ta nie ma nawet 6000 metrów, a według różnych źródeł najbardziej prawdopodobna jest wysokość 5971 metrów, chociaż wszystkie biura turystyczne w najbliżej położonym mieście wulkanu, San Pedro de Atacama wskazują wysokość 6020 metrów. Moja czwarta i ostatnia próba rekordowego wjazdu na Cerro San Francisco zakończyła się już na 5000 metrów nad poziomem morza, niedaleko przełęczy o ten samej nazwie. Tutaj możliwy jest wjazd mocnym autem terenowym, quadem, ale nie rowerem. Zbyt stroma, nierówna i kamienista nawierzchnia sprawia, że wjazd rowerem na San Francisco jest fizycznie niewykonalny. I ponownie można tutaj wejść rowerem na szczyt, ale nie wjechać, a tylko wjazd mnie satysfakcjonuje. Podczas kolejnej wizyty w Andach sprawdzę podjazd na wulkan Ojos del Salado. Kamienista droga na ten szczyt jest poprowadzona prawie pod sam szczyt, jednak nawierzchnia, wysokość, stromizna i śnieg zapewne skutecznie uniemożliwia wjazd rowerem niewiele wyżej od schroniska Tejos. Trochę inaczej wygląda sytuacja w Azji i Himalajach. Na Wyżynie Tybetańskiej znajduje się kilka wysokich przełęczy drogowych powyżej wysokości 5700-5800 metrów n.p.m. Są to z reguły drogi o znaczeniu militarnym, o bardzo ograniczonym dostępie dla rowerowych turystów i fatalnej nawierzchni przystosowanej głównie dla dużych ciężarówek wojskowych. Zarówno w Andach, jak i Himalajach oraz w Oceanii (Indonezja, Grasberg Mine 4200m) są zamknięte drogi dla turystów, które należą do dużych korporacji górniczych. Być może są już jakieś drogi powyżej 6000 metrów o których nie wiem lub właśnie takie powstają. Kopalnie w Peru, Boliwii, Chile czy Chinach są dobrze strzeżone i nie wszystko dokładnie da się zobaczyć na pomocą Google Earth. Podczas mojej kolejnej wyprawy w Andy, zapewne za kilka lat, spróbuję podjechać na kolejne drogi powyżej 6000 metrów oraz pewnie jeszcze raz na Uturuncu. Pewien jestem także tego, że publiczna droga (płatna) dla turystów powyżej 6000 metrów powstanie w Państwie Środka, Chińczycy jako jedna ze światowych potęg lubią takie wyzwania. Dużą wyprawę rowerową przez Azję mam wciąż przed sobą, do tej pory w Himalajach wjechałem tylko na 5 przełęczy powyżej 5000 metrów w tym na słynną Khardung La o wysokości 5359 metrów n.p.m. Do dziś na przełęczy jest błędnie podana wysokość na tablicy informacyjnej 5601 metrów.

Do zdobycia Rowerowej Korony Ziemi pozostały mi w dwa podjazdy. Najwyższe drogi i przełęcze Himalajów oraz ekspedycja na Biegun Południowy.

http://antarktyda.damiandrobyk.pl/