Przejazd przez Grecję z południa na północ zajął mi prawie dwa tygodnie. Przez ten czas pokonałem dystans ponad 1500km od Aten na południu, aż do granicy z Macedonią na północy kraju. Większość trasy przebiegała po terenie górzystym. Wjechałem na kilka najwyższych podjazdów oraz wszedłem na najwyższą górę Hellady – Olimp z jego trzema najwyższymi wierzchołkami – Mitikas, Skolio i Skala. Po drodze udało mi się zwiedzić kilka słynnych atrakcji. Przejechałem przez największą aglomerację oraz stolicę – Ateny, gdzie zwiedziłem miasto i symbol kraju – Akropol. Zahaczyłem także o Półwysep Sunion wraz ze starożytnymi ruinami świątyni Posejdona. W środkowej części kraju przejechałem tuż obok prawosławnych klasztorów na osadzonych na wysokich skałach znanych jako Meteory. Ponieważ nie jestem zwolennikiem spędzania urlopu w hotelu w jednym miejscu, od wielu lat wyprawy rowerowe pozwalają mi na zwiedzanie znacznych obszarów w poszczególnych krajach. W Grecji jest ponad 3000 wysp. Cała moja trasa przebiegała po części kontynentalnej, gdzie znajdują się najwyższe pasma górskie Grecji. Jedyną „wyspą” i krainą historyczną był Peloponez. Od 1983 roku, kiedy ukończono budowę Kanału Korynckiego Peloponez jest otoczony wodą, więc można stwierdzić, że półwysep zmienił się w największą grecką wyspę. Na Peloponez dostałem się poprzez Kanał Koryncki, a wyjechałem przez najdłuższy i najbardziej imponujący most wiszący w Grecji Rio-Antirio. Może dlatego, że zdecydowana większość trasy biegła przez kontynent i z dala od morza Grecja niezbyt przypadła mi do gustu. Tydzień leżenia w pięciogwiazdkowym hotelu przy pięknej plaży na malowniczej wyspie nieco się różni od rowerowej tułaczki po mniej turystycznych regionach Grecji, gdzie nie przykłada się już takiego nacisku na wygląd otoczenia i udogodnienia dla turystów. Trwający od kilku lat kryzys grecki również mocno odcisnął swoje piętno na mniej odwiedzanych przez turystów miejscach. Wiele dróg nadaje się do remontu, na ich poboczach zalegają góry śmieci i dzikich wysypisk. Z perspektywy drogi zauważyć można także wiele upadłych restauracji i tawern, pozamykanych hoteli oraz domy na sprzedaż. Problemem są również ceny. Grecja to obecnie najdroższy kraj z turystycznych kierunków Europy Południowej. Przykładowo za litr mleka trzeba zapłacić ponad 1€, a za małe espresso w tawernie 2€. Ciężko znaleźć restaurację, gdzie za obiad zapłacimy mniej niż 10€, a do tego trzeba jeszcze doliczyć zimny napój lub piwo. Sytuację w niewielkim stopniu ratują sklepy dużych sieci jak Lidl i Carrefour, w których zakupy można było zrobić zdecydowanie najtaniej. Jedynie owoce i warzywa opłaca się kupować w przydrożnych straganach wprost od gospodarza. Wysokie ceny i pogarszająca się infrastruktura to nie jedyne co mnie irytowało w Grecji. Codziennie od rana do wieczora dokuczał upał oraz piekące słońce i nawet w nocy temperatury przekraczały 20st.C. Wyjeżdżając z Polski w ostatnich dniach maja, gdzie trwała przyjemna wiosna, po wylądowaniu w Atenach i wyjściu z terminala odczułem uderzenie gorąca, które towarzyszyło mi praktycznie przez cały pobyt w Grecji z wyjątkiem może 3-4 dni. Jadąc cały dzień na otwartym słońcu często szukałem cienia i zatrzymywałem się w przydrożnych tawernach i mniejszych kantynach. Grecy uwielbiają spędzać czas w takich miejscach. Służą im nie tylko jako restauracja, ale także miejsce spotkań i rozrywki. Dla mnie było to miejsce na odpoczynek i uzupełnienie płynów (piwo Mythos i Fix, kawa frappe na zimno). Ciekawostką jest to, że przejeżdżając przez Grecję w upale i pijąc po 5-6 litrów wody nie kupiłem jej nawet jednego litra. Cały zapas wody pochodził ze źródełek, a czasami wodę do bidonów nabierałem w restauracjach lub na stacjach benzynowych oczywiście za darmo. Pozwoliło mi to sporo zaoszczędzić. Zakładając, że litr wody w Grecji średnio kosztuje 0.50€ przez dwa tygodnie uzbierała się spora kwota.
Cienka rowerowa koszulka z długim rękawem, okulary przeciwsłoneczne oraz kapelusz na głowę obowiązkowe! Z reguły na wyprawach nie stosuję kremów i innych wynalazków z filtrem. Czasami wystarczy kilka minut jazdy w upale aby krem, pot i kurz utworzyły klejąca warstwę brudu, której nie lubię. Poruszanie się rowerem po drogach publicznych jest przyjemne jedynie poza większymi miastami i na obszarach górskich, gdzie samochodów nie ma zbyt wiele. Po Atenach i innych dużych miastach nie jeździ sie dobrze. Dróg rowerowych jest niewiele, a kierowcy jeżdżą szybko i wyprzedzają zbyt blisko. Blisko największych atrakcji turystycznych kraju pomocne są dwujęzyczne tablice informacyjne, gdyż po greckich znakach ciężko obrać właściwy kierunek.
Grecja uważana jest jako kraj głównie turystyczny, ale także rolno-pasterski. Podobnie jak w innych krajach bałkańskich w każdym zakątku kraju spotkać można owce, kozy a także bydło. Mimo, że Grecja to kraj prawosławny to tak jak w krajach sąsiednich muzułmańskich mięso i dania wieprzowe są rzadziej spotykane. Podstawą greckiej kuchni śródziemnomorskiej jest oczywiście feta czyli ser z mieszaniny mleka owczego i koziego oraz oliwki. Charakterystyczne sady z drzewami oliwnymi spotykane są na całych Bałkanach, a wiele razy podczas wyprawy taki sad był moim miejscem noclegowym.
Bałkany:
W krajach bałkańskich byłej Jugosławii spędziłem prawie trzy tygodnie przejeżdżając kolejno przez Macedonię, Albanię, Kosowo, Czarnogórę, Bośnie i Hercegowinę oraz Chorwację. W Serbii byłem kilka lat temu wjeżdżając rowerem na najwyższy szczyt kraju Midżur. Słowenia natomiast bardziej kojarzy mi się z krajami alpejskimi niż bałkańskimi i ją także odwiedziłem już wcześniej wjeżdżając między innymi na najwyższą drogę Słowenii – Mangartskie Sedlo, jedyną drogę asfaltową powyżej 2000m.npm oraz najwyższą asfaltową Przełęcz Vrsic 1611m.npm. O Serbii i Słowenii nie będę się więc rozpisywał, a najwyższy szczyt Słowenii – Triglav, który zdobyłem podczas wyprawy opisałem w osobnym tekście.
Po nudnej Grecji wjazd do Albanii, Macedonii czy Kosowa był dla mnie bardziej ekscytacją niż niepokojem. Kraje te wciąż nie są zbyt licznie odwiedzane przez turystów z zachodu, dlatego też warto je odwiedzić. W górach i turystycznych perełkach nie ma tłoku jak choćby w naszych Tatrach czy nad Bałtykiem w sezonie letnim. Wjazd do wszystkich krajów bałkańskich nie wymaga wiz ani opłat, trzeba jedynie posiadać ważny paszport. Dodam jeszcze, że do Kosowa wjechałem przez zamknięte przejście graniczne z Macedonią, a wyjechałem bez jakiejkolwiek kontroli na posterunku przy granicy z Albanią.
Euro, ceny, zakupy, hotele:
Albania, Macedonia, Czarnogóra, a także Serbia to kraje kandydujące do Unii Europejskiej, więc wszystkie swoje standardy muszą dostosować do warunków EU. Kosowo i BiH to przyszli potencjalni kandydaci. Co ciekawe, Czarnogóra oraz Kosowo mimo, że nie należą do EU ani strefy euro to właśnie tą walutą posługują się na co dzień . W pozostałych krajach Bałkanów także można płacić w euro między innymi w restauracjach, barach czy większych marketach, jednak tu przeważnie przyjmowane są tylko banknoty, a reszta wydawana w walucie danego kraju. W Albanii, Kosowie, BiH i Macedonii kartą posługiwać się można na stacjach benzynowych, dużych sieciach marketów oraz nielicznych mniejszych sklepach. W Czarnogórze i Chorwacji jest zdecydowanie więcej możliwości do płatności kartą. Bankomaty można znaleźć w każdym nawet niewielkim mieście wszystkich krajów. Pomiędzy bałkańskimi krajami są spore różnice cenowe. Albania, Kosowo i Macedonia są zdecydowanie najtańsze. Najmniej zapłacimy za jedzenie i noclegi. W BiH i Czarnogórze ceny bardziej zbliżone do polskich, a Chorwacja zdecydowanie najdroższa. Tam zakupy najtaniej można zrobić w sieciach Lidl i Kaufland, spanie w okolicach plaż bardzo drogie. Owoce i warzywa dużo korzystniej kupić można na przydrożnych straganach od gospodarza. Najtańszy hostel niedaleko plaży kilkadziesiąt kilometrów od Splitu cenił się na 18€ w dormitorium. Oczywiście nie skorzystałem. W Albanii i Kosowie noclegi w hotelach zaczynają sie od 10€, a hostele od 8-9€. Campingi w całych Bałkanach są rzadkością. Mijałem tylko kilka w Chorwacji i Czarnogórze oraz niedaleko większych atrakcji turystycznych.
Drogi:
Przejeżdżając przez Bałkany jakimkolwiek środkiem transportu drogowego można zauważyć różnice w jakości nawierzchni i stanu dróg w poszczególnych krajach. I tak najlepsze drogi są w Chorwacji i Czarnogórze. Najgorzej sytuacja wygląda w Macedonii i Albanii, chociaż w Albanii coraz więcej dróg szutrowych zmienia się w nowe, idealnie równe trasy dorównujące standardom europejskim. Wciąż jednak wiele odcinków dróg krajowych nie posiada asfaltu i trzeba walczyć z kamieniami, szutrem i tumanami kurzu.
Na trasie….
Poruszając się rowerem po Bałkanach co jakiś czas trzeba odpocząć od upału i palącego słońca. Idealną okazją do tego są przydrożne bary i restauracje, w których można napić się zimnego piwa z wielu browarów większych miast Bałkanów jak Korça, Peja, Nikšićko, Skopie, Sarajewo, Tirana, czy Karlovaćko oraz zjeść baraniego mięsa, owczego i koziego sera. Sery, masło, mleko i jajka warto kupować od gospodarzy. W zdecydowanej większości restauracji można skorzystać z WiFi, a także podładować smartfona. Gniazdka elektryczne na Bałkanach są praktycznie takie same jak w PL. Zamawiając kawę przeważnie dostaniemy ją ze szklanką zimnej wody z lodem. Wybór kawy zdecydowanie mniejszy niż złotego trunku. Przeważnie są to małe filiżanki espresso i na dużą kawę po amerykańsku raczej nie ma co liczyć. Polecam kawę na zimno zwaną frappe z lodem, która pochodzi z Grecji. Przy drogach a także w prawie każdej wiosce i miasteczku znajdują się źródełka z wodą pitną. Dzięki temu można zaopatrzyć się w darmową wodę, ochłodzić i umyć. Pomimo tego, że dziennie piłem nawet 5-6 litrów wody i innych płynów to pierwszą wodę kupiłem dopiero w Chorwacji po 3 tygodniach wyprawy.
Po za turystycznymi regionami zauważyć niestety można problem z wyrzucaniem śmieci i dzikimi wysypiskami wzdłuż dróg. Takie smutne widoki są normą w Albanii, Macedonii, Kosowie czy BiH, także w okolicach parków narodowych. W Czarnogórze i Chorwacji jest znacznie lepiej. Przy wysypiskach natrafić można na kilku osobowe grupki zdziczałych psów, które bardzo nie lubią rowerzystów o czym parę razy przekonałem się na własnej skórze, kiedy musiałem je odganiać lub uciekać.
Kierowcy niestety kulturą na drogach nie grzeszą. Poza typowymi wykroczeniami względem rowerzystów jak wyprzedzanie na trzeciego, zbyt szybka i zbyt bliska jazda czy wymuszanie pierwszeństwa dochodzi jeszcze częste trąbienie. Jedni trąbią z daleka ostrzegając, a inni tylko po to aby się przywitać.
W Albanii, podobnie jak w Grecji, zauważyć można dużą sympatię tego kraju do Niemiec. Wielu Albańczyków mówi po niemiecku, a także jeździło do Niemiec do pracy w przeszłości. Nie podobało mi się jednak, że niektórzy restauratorzy sądzili, że jestem z Niemiec. Zapewne wielu Niemców także, podróżuje nie tylko na rowerach po Albanii i okolicach. Ulubioną marką samochodów w Albanii są stare niemieckie Mercedesy z lat 80-90-tych ale i VW i BMW co widać na drogach.
Islam i Prawosławie
Na Bałkanach dominują dwie religie. Islam oraz prawosławie. Jest to doskonała okazja do bliższego poznania obu religii a także możliwość zwiedzenia wspaniałych świątyń jak meczety czy monastyry. Kontakt z muzułmanami na swoje plusy ale także i minusy. Niedogodnością może być nocleg zbyt blisko meczetu kiedy to o wczesnych jak i późnych porach z głośników w wysokich minaretach rozlegają się głośne modły. W Kosowie przy monastyrze Visoki Dečani spotkać można siły pokojowe z włoskimi żołnierzami KFOR którzy chronią świątynię przez atakami miejscowych Albańczyków. Chorwacja jak i Słowenia to jedyne kraje byłej Jugosławii w której dominuje religia katolicka.
Dinara lub też Vrh Sinjal jak mówią Chorwaci o swoim najwyższym szczycie to z kolei najniższa góra należąca do Korony Europy spośród bałkańskich szczytów. Jej wysokość to 1831m.npm i znajduje się niedaleko granicy z Serbią na wschód od miasta Knin. Z drogi numer 1 w Kijevo trzeba zjechać na wschód i kierować się znakami do osady Glavas. Góra, a raczej wysoka połonina nie sprawia żadnych kłopotów. Technicznie bardzo łatwa, dobrze oznaczona. Wejście i zejście zajęło mi 5h. Chwilami podejście nawet nudne, szczególnie w środkowej części powyżej drugiego schroniska Martinova Košara. Niedaleko szczytu znajduje się wąska ścieżka prowadząca przez kosodrzewinę, a także krótki odcinek po kamieniach. Na szczycie tylko kamienny kopiec, krzyż oraz metalowa puszka z księgą „gości”. Najlepsze jednak znajduje się pod górą… Powyżej Glavas czekała mnie miła niespodzianka. Darmowe pole namiotowe i domek kempingowy z łóżkiem. Do tego prąd, światło, studnia, miejsce na ognisko lub grilla oraz całonocna ochrona przez dwa pieski. Wszystko to pod zamkiem Glavas, obok którego prowadzi szlak na Dinara. Na wysokości około 800m znajduje się spora jaskinia, do której warto zajrzeć, a na 1000m jedyne na szlaku źródełko z wodą. Od Dinara swoją nazwę zawdzięcza całe pasmo Gór Dynarskich. Tego dnia po zdobyciu szczytu przejechałem jeszcze 100km. W okolicach Dinare warto zajrzeć do wioski Vrlika i zamek górujący bezpośrednio nad nią, jezioro o tej samej nazwie, a także forteca w Knin.
Sv.Jure, czyli Góra Świętego Jerzego o wysokości 1762m.npm, to najwyższy szczyt pasma Biokovo, na który prowadzi najwyższa droga Chorwacji. Sv.Jure jest także drugim co do wysokości szczytem Chorwacji. Na górę można podjechać z poziomu morza (0m), ja jednak jechałem od strony BiH, więc ten wariant odpadał. Zaliczyłem za to drogę na skróty po szutrze z wioski Saranac . W jednym z kilku domów w Saranac udało mi się zaopatrzyć w wodę, o którą musiałem prosić i której nie ma zbyt wiele w masywie Biokovo. Na trasie są tylko dwa lub trzy źródełka, które łatwo przeoczyć. Około 10km przed szczytem jest mały sklepik, w którym można kupić wodę, napoje i coś do jedzenia. Podjazd liczy ponad 23km od szlabanu wjazdu do Parku Narodowego Biokovo. Wjazd płatny, cena dla rowerzystów to 12 kun. Na całej długości wąski asfalt z wieloma zatoczkami dla mijających się aut i kilka punktów widokowych. Na szczycie wysoki nadajnik i niestety zamknięta kapliczka św. Jerzego. Z drogi jak i z samego szczytu nieziemskie wręcz widoki na lazurowe morze i okoliczne górki. Udało mi się nawet dostrzec szczyt Pločno w Hercegowinie, na którym byłem dzień wcześniej. Zjazd długi i niezbyt przyjemny. Dużo zakrętów i hamowania, mijanie się z autami, nierówności. Miejscami niebezpiecznie ponieważ widoki przyciągają oko zamiast patrzeć na drogę przed siebie. W dwóch miejscach całkiem stromo powyżej 18%, ale wszystko do podjechania nawet na rowerku z obciążeniem. Podczas wjazdu pękła mi szprycha i do szczytu jechałem bez trzech w tylnym kole. Najbliższy serwis w Splicie 60km dalej.
Pelister – szczyt o wysokości 2601m.npm w południowej części Macedonii. Znajduje się w Parku Narodowym o tej samej nazwie. Na górę prowadzi najwyższa i najtrudniejsza droga w kraju. Z pobliskiego miasta Bitola do szczytu jest około 25,5km podjazdu z czego początkowe 10km po asfalcie. Kolejne 15km to już w większości bardzo kamienisty trakt, którym z obciążonym sakwami rowerem jedzie się bardzo ciężko. W wiosce Trnowo dosyć stromy podjazd powyżej 15-18% nachylenia. Przed zjazdem z drogi asfaltowej znajduje się punkt informacyjny i sklepik czynny od 9:00 do 15:00, w którym można skorzystać z wifi. Obok stoi sporej wielkości pomnik z niedźwiedziem brązowym. Punkt ten wraz z parkingiem znajduje się na wysokości 1400m.npm. W dalszej części trasy natrafić można na kilka źródełek z wodą. Na szczycie znajduje się budynek z nadajnikami oraz tablica pamiątkowa Dimitara Ilievskiego, pierwszego macedońskiego himalaisty, który wszedł na Mount Everest. Dimitar wbił flagę swojego kraju na Dachu Świata jednak nie udało mu się bezpiecznie zejść do bazy. Ze szczytu Pelister widać miasto Bitola oraz najstarszy zbiornik wodny Europy – Jezioro Orchydzkie.
Mount Tomorr – szczyt w środkowej Albanii o wysokości 2416m n.p.m. w Parku Narodowym Tomorri. Na szczyt prowadzi najwyższa droga Albanii. Próbując dostać się pod szczyt od wschodu, z Macedonii dojechałem do miasteczka Moglice, gdzie za 4€ zjadłem spory obiad. Już na odcinku z Maliq do Moglic droga nie była najlepsza, bardzo dziurawa, a dalej szutrowa, jednak w planach jest położenie nowego asfaltu na tym odcinku. Niedogodności rekompensowały piękne widoki przypominające mi głębokie kaniony w himalajach. To nie była jednak najtrudniejsza cześć trasy. Znacznie gorzej było od Moglic przez wioski Greva i Ujanik, aż do samego szczytu Tomorr. Trasa widoczna na google map w rzeczywistości okazała się ciężką przeprawą po nierównej najpierw szutrowej, a następnie kamienistej nawierzchni dla samochodów 4×4. Wiele kilometrów musiałem przejść prowadząc rower, ponieważ jechać się nie dało. Z Moglic, z wysokości około 500m najpierw musiałem wjechać na ponad 1500, a następnie zjechać na 500m i ponownie wjechać na 2400m n.p.m. do szczytu. Wszystko to na dystansie 50 kilometrów. Był to dla mnie niezwykle ciężki i wymagający kondycyjnie wielogodzinny etap wyprawy, który zapamiętam na długo. W wiosce Ujanik natrafiłem na trochę luksusu. Wybrukowany rynek i sklepik, w którym zakupiłem lody i napój. Kawałek dalej napotkany rolnik zaprosił mnie na degustację rakiji i owczy ser. Niestety, w żaden sposób nie mogliśmy się dogadać, poza kilkoma podstawowymi rzeczami. Powyżej wioski stoi nowy klasztor, za którym trzeba skręcić w prawo. Z klasztoru do szczytu jest już tylko 7km, jednak robi się bardziej stromo i kamieniście. Szczyt Tomorr zwany jest Čuka e Partizanit. Znajdują się tu bunkry z czasów II wojny światowej, mała kapliczka z mauzoleum, a także posąg jeźdźca na koniu z małym dzieckiem u boku. Posąg ten przedstawia Abbas ibn Ali – szyickiego wojownika, który zyskał szacunek muzułmanów w bitwie pod Karbalą na terenie Iraku, gdzie zginął śmiercią męczeńską. Góra Tomorr jest świętym miejscem zarówno dla chrześcijan, którzy wspinają się na dzień Wniebowzięcia NMP (15 sierpnia) na cześć Maryi Dziewicy, jak i wyznawców bractwa Bektashi, którzy czcili Abbas ibn Ali podczas corocznej pielgrzymki w sierpniu 20-25. Dla Albańczyków Mount Tomorr związany jest z legendarną postacią Baba Tomor. Ponieważ szczyt jest mało popularny i trudny w zdobyciu zakładam, że jestem jednym z niewielu polaków, zwłaszcza tych, którzy wjechali na Tomorri rowerem.
Triglav – 2864m n.p.m., najwyższy szczyt Słowenii oraz całych Alp Julijskich. Góra należy do Korony Europy i znajduje się niedaleko austriackiej granicy na północy Słowenii. Triglav, przynajmniej dla mnie, nie okazał się trudny do zdobycia wchodząc z Doliny Krma. Cała zabawa zaczyna się z miejscowości Mojstrana skąd szlaki dzielą się na trzy doliny prowadzące pod wierzchołek Triglava – Vrata, Kot i właśnie Krma. Mojstrana to niewielkie miasteczko z małym marketem, kilkoma restauracjami i hotelami różnej klasy. Szczyt leży w Parku Narodowym, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie pobierane są opłaty za wjazd. W parkach zazwyczaj nie można rozbijać namiotu, więc na noc schowałem się w szopie na początku szlaku (ok.940m n.p.m.), w której potem zostawiłem rower podczas wejścia. Przy parkingu znajduje się źródełko, w którym można się umyć i uzupełnić wodę. W okolicach schronu pasterskiego Prgarca na wysokości 1763m n.p.m. zauważyłem jeszcze dwa niewielkie źródełka, niestety jedno było wyschnięte, a z drugiego woda tylko słabo kapała, więc w wodę najlepiej zaopatrzyć się przy parkingu. Przenocować można również w schronisku Kovinarska Koća 2km poniżej parkingu i początku szlaku. W górę ruszyłem skoro świt, a na szczycie zameldowałem się po trzech godzinach. Do schroniska Dom Planika pod szczytem szlak nie wyróżnia się niczym szczególnym. Wymagana tylko dobra kondycja, ponieważ do pokonania jest aż 2km przewyższenia w górę na dosyć krótkim kilku kilometrowym dystansie. Powyżej schroniska trasa ze szlaku pieszego zmienia się w łatwą drogę wspinaczkową bardzo dobrze zabezpieczoną linami. Szczęśliwie trafiłem, że wejście wypadło mi akurat w poniedziałek, kiedy zbyt wielu turystów na szlakach nie ma. Napotkany słoweński biegacz powiedział mi, że czasami na szczyt wchodzi jednocześnie nawet kilkaset osób i robią się straszne kolejki. Jedyną przeszkodą tego dnia była dla mnie kilku osobowa grupka Rosjan, którą i tak szybko wyprzedziłem idąc z drugiej strony liny. Na szczycie znajduje się tylko charakterystyczny metalowy schron ze zdjęciem panoramy 360° w środku. Widoki ze szczytu na żywo w tak piękną pogodę na jaką trafiłem oczywiście o wiele lepsze. Schodziłem niewiele ponad 2.5h i na parkingu byłem już około godziny 11:00 czyli przed największym upałem. Spodziewałem się trudnej przeprawy, jednak góra niczym szczególnym mnie nie zaskoczyła. Nabrałem za to ochoty wejścia na szczyt od trudniejszej strony z Doliny Vrata z widokiem na słynną północną ścianą Triglava, na której przez wiele dziesięcioleci szkolili się najlepsi słoweńscy wspinacze.
Olimp, siedziba mitycznych bogów greckich, to najwyższy szczyt Grecji. Olimp jest też drugą co do wysokości górą na Bałkanach i ustępuje nieznacznie Musale w Bułgarii w paśmie Rila. Jego wysokość to 2917m n.p.m. Wejście na szczyt poprzedziłem podjazdem rowerem na wysokość około 1800m n.p.m. do zimowej bazy treningowej wojsk greckich KEOAX – Vrisopoules. Noc spędziłem w namiocie na parkingu przy bazie, a wcześnie rano po okazaniu paszportu zostałem wpuszczony do bazy, za którą prowadzi szlak na Olimp. Wyruszyłem o 6:30, a już przed południem byłem z powrotem. Trasa liczy 16km i ponad 1100m przewyższenia. Szlak początkowo prowadzi wzdłuż nartostrady, następnie mało uczęszczanym kamienistym traktem, a dalej szlakiem pieszym do niższych wierzchołków Olimpu. Dojście do Skala i Skolio nie nastręcza żadnych kłopotów. Dopiero końcowy odcinek na najwyższy wierzchołek całego masywu Olimp – Mitikas jest nieco trudniejszy. Bez mgły, deszczu i śniegu do pokonania bez problemu. Tego dnia na szczycie zameldowałem się jako pierwszy, schodząc z Mitikas minąłem grupkę polaków, która także wcześnie wyszła ze schroniska Spilios Agapitos od strony Litochoro. Na szczycie jedynie metalowy maszt z grecką flagą i kilka tabliczek. Po zdobyciu Olimpu od południa do wieczora przejechałem jeszcze ponad 100km rowerem.